...

Kobe w jeden dzień – wycieczka z Osaki do miasta słynnych steków

Świątynia w otoczeniu drzew.

Niewiele pamiętam z naszego pobytu w mieście Kobe. Poza ogromnym znudzeniem, które towarzyszyło nam przez cały dzień. Nie jest to być może najlepsza reklama dla tego miasta, ale wolałabym to usłyszeć zanim, zachęcona pozytywnymi wpisami na blogach, dopisałam Kobe do planu naszej podróży po Japonii.

Dopiero po dużo dokładniejszym researchu okazało się, że miasto tak naprawdę słynie jedynie ze steków i większość osób przyjeżdża tu z Osaki wyłącznie na obiad. Przyznaję więc, że być może straciliśmy na tym doświadczeniu, bo żadne z nas słynnego steku z Kobe nie spróbowało. Próbowaliśmy za to złapać klimat, panosząc się po uliczkach miasta, podziwiając góry i szukając atrakcji, które interesujące byłyby dla takich przeciętnych (i spłukanych) historycznych ignorantów, jak my. Doczekaliśmy się jedynie kolejnych rozczarowań.

Dopiero po powrocie do hotelu zaczęliśmy zgłębiać się w przewodniki na temat Kobe, których w internecie wyjątkowo brakowało. Stwierdziłam, że miasto ma do zaoferowania dużo więcej, niż początkowo myśleliśmy. Jak wyglądał nasz dzień w Kobe i co zrobiliśmy inaczej za drugim razem?

Zapraszamy do przeczytania tego całkowicie subiektywnego artykułu. Który napisany jest przez wegetariankę, co pewnie sporo wyjaśnia. W końcu odwiedziliśmy miasto opanowane przez wołowinę.

Schody prowadzące do świątyni, w zielonym otoczeniu.
Schody do świątyni.

W poście znajdują się linki afiliacyjne. Oznacza to, że jeżeli zakupisz wycieczkę, lot lub nocleg z mojego polecenia, otrzymam za to niewielką prowizję. Ty nie dopłacasz ani grosza. Dziękuję za wsparcie, dzięki Tobie jestem w stanie opłacić bloga!

Jednodniowa wycieczka do Kobe – co zobaczyć?

Kobe powitaliśmy na stacji Sannomiya, gdzie zabrał nas pociąg z Osaki. Stamtąd jedynie kilka minut spacerkiem dzieliło nas od historycznej części miasta, czyli dzielnicy Kitano-Cho.

Pociąg przejeżdżający wiaduktem w mieście.
Pociąg na wiadukcie.

Pierwszym odwiedzonym przez nas miejscem było biuro informacji turystycznej. To już taka nasza mała japońska tradycja. W punktach takich najłatwiej otrzymać pieczątki, do tego można złapać darmową mapę. Okazało się, że w Kobe pracują w tym miejscu ludzie przemili, toteż łamanym japońsko-angielskim ucięliśmy sobie pogawędkę ze starszą Panią, która widocznie ucieszyła się z widoku młodszych turystów w dzielnicy. Wyszła z nami na dziedziniec i gestami opowiadała, które z zabytków są otwarte i darmowe do zwiedzania. Otrzymaliśmy mapę pełną zaznaczonych punktów oraz nowe pieczątki do kolekcji. Byliśmy gotowi na podbijanie Kobe.

Japońska pieczątka przy świątyni.
Pieczątka przy świątyni.

Dzielnica Kitano-Cho z europejskim sznytem

Zwiedzanie Kobe rozpoczęliśmy właśnie w dzielnicy Kitano-Cho, gdzie znajdują się historyczne zachodnie rezydencje. Powstały one w czasach, gdy rozwijał się tutaj międzynarodowy handel i w Kobe zaczęli osiedlać się europejscy kupcy. Widać to po architekturze oraz klimacie, który przywodzi nam na myśl francuskie miasta.

Kobe - dzielnica europejska.
Dzielnica europejska w Kobe

Spacerując pomiędzy budynkami rzucają nam się w oczy głównie tabliczki informujące o cenach wstępu. Praktycznie wszystkie rezydencje przekształcone zostały w kawiarnie, restauracje oraz muzea. Cała dzielnica przypomina nam skansen lub rodzaj opustoszałego miasteczka, które istnieje już jedynie na pokaz.

Nie miałam ochoty na zwiedzanie takiego miejsca. Tym bardziej odpłatnie. Jesteśmy na drugim końcu Świata, a przed oczami mam podniszczone elewacje, które dobrze znane nam są z eurotripów. Do tego miałam wrażenie, że jesteśmy tam jedynymi młodymi osobami.

Dziewczyna spacerująca po mieście.
Spacer między rezydencjami.

Po prawie godzinie spaceru w duszącym skwarze i kilkuset pokonanych stopniach, które usiane były w wąskich uliczkach, odnaleźliśmy jedyną bezpłatną do zwiedzania rezydencję. Postanowiliśmy wejść do środka i przekonać się, czy nasze narzekanie jest słuszne.

Wielki dom.
Darmowa rezydencja w Kobe

Przeszliśmy się po budynku, który okazał się sklepem z pamiątkami. Funkcjonującym teoretycznie jako muzeum, chociaż w każdej z sal rozsiane były „eksponaty” z dołączonymi cenówkami. Rezydencja gościła jedynie nas oraz kilku sprzedawców. Przeszliśmy więc całość cichutko, próbując nie zwracać na siebie uwagi, gdy ignorowaliśmy kolejne pocztówki i magnesy.

Muzeum w Starbucksie?

Kolejnym miejscem na naszej trasie był Starbucks. Okazało się, że kawiarnia urządzona w jednej z rezydencji jest dużo ciekawszym muzeum niż poprzednia pułapka turystyczna.

Wejście do kawiarni Starbucks.
Wejście do Starbucksa.

Zauważyliśmy również, że w Japonii (chociaż nie tylko) Starbucksy bardzo często znajdują się w ładnie urządzonych budynkach i pasują do klimatu danych dzielnic. Zazwyczaj są też najczęściej fotografowanymi obiektami spośród atrakcji turystycznych.

Zamówiliśmy okropną matchę i trochę lepsze ciastko (też matcha, w Japonii zielona krew nam płynęła w żyłach). Dzięki temu mogliśmy przespacerować się między pokojami, które wypełnione były antykami. Choć brzmi to trochę zabawnie, kolejnym razem wolelibyśmy odpuścić zwiedzanie tych właściwych rezydencji i od razu ruszyć na zwiedzanie Starbucksa.

Napój z matchą ze Starbucksa z ciastkiem matcha.
Matcha, matcha.

Ikuta Jinja Shrine – lisia świątynia

Spacer dość stromymi schodami (schody to kwintesencja Kobe) doprowadził nas do świątyni Ikuta Jinja Shrine, która polecona nam była w biurze informacji turystycznej. Podobno jednej z najstarszych w Japonii.

Wielka brama Torii na wejściu do światyni.
Brama Torii.

Podczas wyjazdu do kraju (nie)kwitnącej wiśni odwiedziliśmy sporo świątyń shintoistycznych. Najbardziej spodobały nam się motywy przewodnie, które da się zauważyć w większości z nich. Ikuta Jinja opanowana została przez kitsune, czyli lisy. To charakterystyczny element świątyń, które poświęcone są bogowi Inari. Odpowiada on za dobre plony oraz dostatnie życie. Wierzący zostawiają tutaj malutkie figurki białych lisów, które mają spełniać ich życzenia.

Figurki małych lisków — kitsune — w świątyni.
Malutkie kitsune.

Na pewno największym plusem Ikuta Jinja Shrine jest to, że praktycznie nie ma tam odwiedzających. Odczujecie to szczególnie, jeżeli na jednodniową wycieczkę do Kobe wybieracie się z Kyoto, które jest całkowicie przesycone turystami.

W świątyni znajdują się też idealnie zadbane bramy Tori, z którymi można zrobić sobie zdjęcie jeszcze ładniejsze niż w słynnej Fushimi Inari Shrine (właśnie w Kioto), która wykończyła nas już o 6:30 nad ranem.

Instrukcja poprawnego mycia rąk, przy wejściu do japońskiej świątyni.
Instrukcja poprawnego obmycia się przed wejściem do świątyni.

China Town

Poszliśmy również odwiedzić China Town, które wymieniane jest jako jedno z najciekawszych w kraju (zaraz obok tego w Yokohama, które widzieliśmy tydzień później).

Brama wejściowa do China Town.
Brama wejściowa do China Town.

Lubimy odwiedzać China Town w różnych azjatyckich państwach i szukać między nami różnic. Pomimo kolorowych lampionów, pięknie ozdobionych bram i apetycznie wyglądających wystaw z jedzeniem, te chińskie dzielnice w Japonii nieszczególnie nas do siebie przekonały. Brakowało tutaj chaosu i energetycznego klimatu, który pokochaliśmy na przykład w Bangkoku.

China Town w Kobe.
China Town w Kobe.

Jedzenie również dostosowane było do japońskich standardów, a z każdego stanowiska uśmiechały się do nas słodkie (dosłownie!) bułeczki zrobione na parze. Każda w kształcie innego uroczego zwierzątka, chociaż prym zdecydowanie wiodły pandy. Cena natomiast nie zachęcała. Ciężko nam było zapłacić 500 yen za bao, które w Wietnamie kosztowało zaledwie ułamek tej kwoty.

Ulica w China Town w Kobe.
Żywe China Town

Przeszliśmy się między stanowiskami, nie mogąc znaleźć niczego konkretnego do zjedzenia. Spróbowałam jedynie pierożków ze szpinakowym bulionem, które były jedyną zachęcającą wege opcją. Niestety równie małą, co rozczarowującą.

Portowa strona miasta

W pewnym momencie poczułam, że mam już zupełnie dość. Chciało mi się pić, jeść, a do tego ledwo chodziłam przez pełny pęcherz (drama queen mode on). Zaczęliśmy nawet rozważać wcześniejszy powrót do Osaki.

Pierożki w pudełku na wynos.
Pierożki szpinakowe.

Moja determinacja w zdobywaniu kolejnych pieczątek była jednak na tyle wysoka, że na szybko sprawdziłam, gdzie w Kobe można je jeszcze znaleźć. AI zaproponowało Port Tower, czyli wieżę widokową. Kolejnym miejscem miało być pobliskie Maritme Museum. Daliśmy więc Kobe ostatnią szansę, a 30-minutowy spacer doprowadził nas do Meriken Park.

Czerwona wieża obserwacyjna w porcie, Kobe.
Wieża obserwacyjna.

Na miejscu okazało się, że muzeum jest już zamknięte, a do wieży da się wejść jedynie z zakupionym biletem wstępu.

Meriken Park, czyli serce miasta Kobe

Meriken Park to miejsce, gdzie znajduje się serce miasta. Gdzie lokalsi przychodzą pobiegać, a turyści odwiedzić kolejne atrakcje turystyczne. Historia łączy się tutaj z nowoczesnością, a kultury się przenikają.

Park znajduje się w okolicy portu. Można zobaczyć tutaj zarówno wybrzeże, jak i znajdujące się w oddali góry. Nam za to najbardziej spodobał się widok darmowej łazienki oraz automat z napojami.

Jeżeli nie jesteście takimi cebulami jak my i nie przeszkadza Wam konieczność płacenia za atrakcje turystyczne, to w Parku znajduje się kilka punktów godnych uwagi:

  • Kobe Maritme Museum – muzeum poświęcone nie tylko historii przemysłu morskiego, ale również lotniczego czy kolejowego.
  • Kobe Port Tower – wieża widokowa, która oferuje widok na miasto oraz wybrzeże w 360 stopniach. Najlepiej odwiedzić ją wieczorem, na zachód słońca. Bilet dla osoby dorosłej kosztuje 1000 yen.
  • Mosaic Ferris Wheel – diabelski płyn. Wydaje się to dobrą opcją dla osób, które lubią podziwiać miasto z góry, jednak nie przepadają za wieżami widokowymi.
  • Kobe Harbourland – gigantyczna galeria handlowa, która jest również domem dla parku rozrywki oraz kilku muzeów. Znajduje się tam też targ rybny, a nawet salon gier.

W parku jest również pomnik upamiętniający trzęsienie ziemi, które miało miejsce w 1995 roku. Zginęło wówczas 5,378 osób, a zniszczonych zostało ponad 150.000 budynków.

Co jeszcze warto odwiedzić w Kobe?

Jeżeli nie podróżujecie budżetowo, chcielibyście wycisnąć z Kobe jak najwięcej lub planujecie zostać w mieście dłużej, to mam kilka dodatkowych propozycji na spędzenie czasu:

  • Kobe Nunobiki Herb Garden – czyli ogród ziołowy, do którego prowadzi kolejka linowa. Popularna atrakcja wśród mieszkańców, którzy chcą odpocząć w otoczeniu przyrody. Niestety nas zniechęcił bilet (2000 yen).
  • Mount Rokko – malownicza góra, którą od Kobe dzieli krótka podróż pociągiem. Na szczycie znajduje się ogród botaniczny, muzeum oraz liczne restauracje. I oczywiście punkt widokowy, z którego można podziwiać miasto oraz okoliczne pasmo górskie. Największe wrażenie zrobi podczas zachodu słońca.
  • Arima onsen – pół godziny jazdy od mount Rokko znajduje się dość polecany onsen. Kąpiel w gorących źródłach jest obowiązkowym elementem wyprawy do Japonii. Być może warto wybrać się tam właśnie z Kobe?
Ulica handlowa — Kobe Motomachi.
Motomachi.

Kobe na jednodniową wycieczkę – informacje praktyczne

Jak dostać się do Kobe z Osaki?

Kobe znajduje się zaledwie pół godziny drogi pociągiem od Osaki. Prawdopodobnie dlatego stanowi tak popularny kierunek na jednodniowe wycieczki.

Dostępnych jest kilka opcji dojazdu (jak to zazwyczaj w Japonii bywa). My oczywiście wybraliśmy najtańszą (jak to zazwyczaj z nami bywa). Pociąg linii Hankyu Railway odjeżdża ze stacji Osaka Umeda Station, a stacją docelową jest Sannomiya station. Bilet na jednorazowy przejazd kosztuje 330 yen, zapłacić można kartą Suica. Przejazd trwa jedynie 30 min.

Jeżeli posiadasz JR Pass to najlepszą opcją będzie wyjazd ze stacji Osaka Station. Przejazd do Sannomiya trwa około 20 min.

W Kobe poruszaliśmy się siłą własnych nóg, dlatego nie jesteśmy w stanie powiedzieć nic więcej na temat transportu lokalnego. Istnieje jednodniowy bilet na nielimitowany przejazd autobusami, jednak nie jest on szczególnie potrzebny podczas jednodniowej wycieczki.

Reklama japońskiego deseru — Taiyaków.
Taiyaki!

O co chodzi z tą wołowiną?

Wołowina z Kobe zasłynęła na Świecie jako jedna z najbardziej luksusowych odmian tego mięsa. Niegdyś dość popularnym mitem było to, że jej wysoka cena podyktowana jest dość wyjątkowymi zabiegami podczas hodowli. Wierzono, że krowy z Kobe odbywają relaksujące masaże, a w wolnym czasie słuchają relaksującej muzyki.

Faktem jest natomiast to, że prawdziwa wołowina z Kobe musi spełnić szereg rygorystycznych norm dotyczących pochodzenia oraz jakości. Dzięki nim mięso jest (podobno) niebywale kruche oraz smaczne.

To sprawia, że Foodies z całego Świata pragną spróbować tego rozpływającego się w ustach wagyu, a kroki wszystkich wielbicieli steków prowadzą do Kobe.

Głównym problem jest ilość oszustów, którzy sprzedają steki oraz burgery na ulicznych stoiskach. Napis „Kobe beef” zauważalny jest na każdym rogu miasta, a jedynie niewielki odsetek restauracji naprawdę je sprzedaje. W końcu każda wołowina, która znajduje się w Kobe to „Kobe Beef”, prawda?

Pasaż handlowy w Kobe.
Pasaż handlowy w Kobe.

Kobe – podsumowanie

Co nam się nie podobało w Kobe?

W Kobe za wszystko trzeba zapłacić. Jeżeli przyjeżdżacie do Japonii ze zwykłym wakacyjnym budżetem, to prawdopodobnie nie odczujecie aż tak opłat za atrakcje. Jednak dla nas 500 yenów to dość dużo za wejście do jednej rezydencji. Natomiast 2000 za wstęp do ogrodu to już cena zaporowa. Zazwyczaj całkowicie odpuszczamy płatne atrakcje. W Kobe oznaczało to, że odpuścić musieliśmy niemal wszystko.

Ciekawy budynek w Kobe.
Śmieszny budynek w Kobe.

Czy w ogóle warto jechać do Kobe?

Gdybyśmy mieli jeszcze raz stworzyć plan wycieczki do Japonii, na pewno odpuścilibyśmy pobyt w Kobe. Nie oznacza to jednak, że Wy też powinniście. Jeżeli jesteście fanami steków i chcielibyście spróbować słynnego Kobe Wagyu, na pewno warto odwiedzić miasto.

Jeżeli Twoją bazą wypadową jest Osaka, cała wycieczka zajmie zaledwie kilka godzin. Wystarczająco, aby zjeść obiad i złapać klimat Kobe.

Rowerzysta przejeżdżający wąską ulicą w Kobe.

Planujesz odwiedzić Kobe? A może słynne Wagyu znajduje się na Twojej japońskiej Bucket List?


Wybierasz się do Japonii? Zobacz więcej!

Do Japonii na własną rękę pojechaliśmy w lipcu 2024. Przejechaliśmy kraj od Osaki do Tokio, chłonąc lokalną kulturę, smaki i niesamowitą atmosferę. Przygotowaliśmy cały cykl wpisów na temat kraju płynącego ramenem. Jeżeli wybierasz się do Japonii, sprawdź koniecznie pozostałe publikacje:

Udanego (i smacznego) odkrywania Świata!


Możesz również polubić

Dodaj komentarz

Seraphinite AcceleratorOptimized by Seraphinite Accelerator
Turns on site high speed to be attractive for people and search engines.