Pustynia Tatacoa – najbardziej instagramowe miejsce w Kolumbii

Kozy na pustyni Tatacoa

Wiedziałeś, że w Kolumbii jest pustynia? I to nie byle jaka, bo udawana. Tak naprawdę Pustynia Tatacoa to żadna pustynia, a wyschnięty las tropikalny. Który zapewnia widoki jak z Marsa, grozi udarem słonecznym i (naszym zdaniem) stanowi najlepsze miejsce do zdjęć w całym kraju. Do tego w słoneczną pogodę możesz zobaczyć tutaj, jak niebo ugina się pod ciężarem gwiazd. Oto krótka historia o naszym pobycie na pustyni Tatacoa i mniej krótkim powrocie z tejże.

Jedziemy na pustynię Tatacoa

Tatacoa - czerwona pustynia
Punkt widokowy na pustyni Tatacoa

Pobyt w miejscowości Villavieja

Naszym punktem wypadowym na Tatacoa była miejscowość Villavieja, która znajduje się zaledwie kilka godzin od pustyni. Przyjechaliśmy tutaj wieczorem, dlatego nie mieliśmy okazji jej zwiedzić. Zameldowaliśmy się jedynie w hostelu i głodni ruszyliśmy w poszukiwaniu smacznej kolacji. Niestety miejscowość okazała się zupełnie opuszczona i wieczorową porą świeciła pustkami. Znaleźliśmy jedyne otwarte miejsce i skusiliśmy się na burgery. Które smakowo wyszły gorzej niż z budki na festynie.

Nie chcąc tracić czasu na przesiadki kolejnego dnia, postanowiliśmy dogadać się z właścicielem hostelu, aby zabrał nas do busa wycieczkowego. Praktycznie każda noclegownia w Villavieja oferuje jednodniowe wycieczki na pustynię Tatacoa. Za odpowiednią opłatą mogą zabrać Cię tam busem i odstawić w dowolnym miejscu.

Za przejazd busem wycieczkowym w jedną stronę zapłaciliśmy 40k COP za osobę.

Przejazd na pustynię Tatacoa

Pustynia Tatacoa widziana z busa
Kaktusy na pustyni

Zapakowaliśmy się w malutkiego busa i pojechaliśmy razem z uczestnikami jednodniowej wycieczki. Których bardzo zdziwiło, że mogli odwiedzić pustynię Tatacoa na własną rękę oraz spędzić tam noc.

Słyszeliśmy trochę opowieści na temat przeraźliwie drogiej wody na miejscu, dlatego wzięliśmy ze sobą wielki baniak. Jakoś baliśmy się filtrować kranówkę na pustyni. Zapakowaliśmy również trochę przekąsek i owoców. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się trochę przyoszczędzić na posiłkach w hostelu.

Na miejscu wcale nie było aż tak drogo. Obiad kosztował ok. 10-13k COP, a śniadanie 8k COP. Praktycznie każda noclegownia prowadziła równolegle restaurację. Nie znamy cen wody, ponieważ w naszym hostelu nie można było jej kupić.

Nie robiliśmy wcześniej rezerwacji i nie mieliśmy pojęcia, jakie noclegi można znaleźć na miejscu. Wyszliśmy więc w pobliżu największego planetarium, licząc na obecność hosteli w pobliżu.

Docieramy do noclegowni na pustyni

Pierwszy hostel udało nam się znaleźć po 15 minutach spaceru w upale. Nie mieliśmy już sił, by szukać dalej. Z pokojami nie było problemu, wolne były wszystkie. Właścicielka hostelu, pewna mała babuszka, zdawała się być wręcz zaskoczona naszą obecnością. Na szczęście cena była całkiem akceptowalna, a pokój czysty. Luksusów się tam nie spodziewaliśmy, w końcu byliśmy na pustyni.

Kupił nas też zwierzak właścicielki, czyli mała… kózka. Która zachowywała się zupełnie jak pies, skacząc na nas i biegając w kółko za ogonkiem. Beczała przy tym głośno, domagając się pieszczot. Dla nas był to szok, bo pierwszy raz widzieliśmy tak oswojoną kozę. Mamy tylko nadzieję, że nie skończy jako gulasz. Bo Tatacoa koziną stoi.

Obiad w hostelu na pustyni Tatacoa
Obiad w hostelu na pustyni. Ryż, kurczak/jajko, platan i pomidor

Odświeżamy się szybko, ale po 10 minutach znów jesteśmy mokrzy od potu. Na dworze jest jakieś 40 stopni, a my topimy się jak bałwanki na mrozie. Pakujemy przekąski oraz wodę i idziemy na pierwszy spacer.

Zwiedzamy pustynię Tatacoa

Pustynia Tatacoa - czerwona część. Wydmy i kaktusy
Troszkę zbyt tu zielono, jak na pustynię

Pustynia Tatacoa dzieli się na dwie części – czerwoną oraz szarą. Większość osób zatrzymuje się w tej pierwszej, która jest podobno bardziej fotogeniczna. Zaczynamy więc właśnie od niej, chociaż szarej koleżance również damy jutro szansę.

Czerwona pustynia Tatacoa

Pustynia Tatacoa - wydmy
Spacer po czerwonej części pustyni Tatacoa

Nie wiedzieliśmy do końca, jak powinniśmy zwiedzać pustynię, dlatego wybraliśmy najpopularniejszy szlak na maps.me. Który okazał się bardzo dobrze oznaczoną petlą, z kilkoma „atrakcjami” po drodze.

Pustynia Tatacoa - czerwona część
Zaczynamy trekking na Marsie

Mijaliśmy czerwone formacje skalne, w przeróżnych kształtach. Widok iście Marsowy, jakbyśmy znaleźli się w kosmosie. Na trasie nie brakowało punktów widokowych, z których rozpościerał się widok na dolinę. Z góry robiło to naprawdę duże wrażenie, dlatego najbardziej podobało nam się właśnie spacerowanie po części trasy położonej na wysokości.

Tatacoa - czerwona pustynia
Czy to nie wygląda jak Mars? No, może poza kaktusami

Dalsza część przypominała nam już bardziej plac budowy, niż Marsa. Jednak wciąż przyjemnie było spacerować i obserwować te skałki. Chodziliśmy pomiędzy nimi, niekiedy przeciskając się w wąskich przejściach.

Mieliśmy wrażenie, że dosłownie wszystkie mijane przez nas rośliny miały kolce. Nie chcąc więc wrócić z podziurawionymi rękoma, sprawnie wymijaliśmy te wszystkie ciernie na ścieżce, unikając ewentualnego kontaktu. Taki pustynny twister, aż nam się dzieciństwo przypomniało.

Pustynia Tatacoa - wydmy i Kaktusy
Kaktusy i ciernie na pustyni

To kaktusy rodzą papryczki?

Przechadzaliśmy się po tej krainie czerwonych skał i kaktusów, co jakiś czas natrafiając na malutkie różowe owoce, przypominające papryczki chilli. Miały tak piękny i soczysty kolor, że nie mogłam się powstrzymać od spróbowania. Na szczęście odczucie powolnego umierania od zatrucia zniknęło, gdy tylko zobaczyliśmy nadchodząca wycieczkę. Której przewodnik kazał wszystkim spróbować tego kaktusowego owocu.

Różowe owoce kaktusa
Czy to różowe chilli?

Przeżyłam, a minipapryczka była naprawdę smaczna. Głupi zawsze ma szczęście.

Dziewczyna robiącą zdjęcie na pustyni Tatacoa
Sesyjka na pustyni Tatacoa

Sesyjka z kozami

Po godzinie spaceru, przerywanej częstymi przerwami na zdjęcia, byliśmy już na trasie zupełnie sami. Z wyjątkiem kilkunastu kóz, które akurat urządziły sobie spacer. Podobno ten szlak został wyznaczony właśnie na podstawie trasy, którą przemieszczały się kozy. Zwierzęta te mają naprawdę duże znaczenie dla mieszkańców pustyni. Niestety w tych czasach już głównie kulinarne. Praktycznie w każdym miejscu w Tatacoa można zakupić ser, mleko i mięso kozie.

Kozy na pustyni Tatacoa
Idziemy za kózkami

Z góry prezentowało się to dużo lepiej, dlatego urządziliśmy sobie godzinną sesję dronem. Niestety straciliśmy wszystkie nagrania podczas kradzieży w Chile. Jednak bawiliśmy się super, robiąc zdjęcia na zupełnie pustym terenie. Oprócz nas nie było na nich nikogo.

Pustynia Tatacoa w Kolumbii
Tatacoa to bardzo instagramowe miejsce

Po zakończeniu sesji poczuliśmy, że słońce mocno daje nam się we znaki. Cali mokrzy, z włosami przyklejonymi do czoła, staraliśmy się znaleźć choć odrobinę cienia. Usiedliśmy pod kaktusem, licząc na brak zainteresowania ze strony skorpionów i innych pustynnych żyjątek. Mieliśmy wrażenie, że powoli zdychamy.

Pustynia Tatacoa - czerwona część
„Kaktusiara, gorzej niż rzepakara” ~ Kamil, 2022
Pustynia Tatacoa widziana z punktu widokowego
Pustynia Tatacoa z lotu ptaka

Stwierdziłam, że dobrze byłoby coś zjeść na odzyskanie energii. Wyciągnęłam z nerki opakowanie orzeszków i dopiero wtedy zrozumiałam swój błąd. Były oblane czekoladą. Zlizaliśmy końcówkę z opakowania, brudząc przy okazji wszystko naokoło. Nerkę, ubrania i siebie nawzajem. Straciliśmy ochotę na zdjęcia.

Głupi jednak nie zawsze ma szczęście.

Chłopak skaczący na pustyni Tatacoa
Fotki z kaktusami

Przepyszny sok z trzciny cukrowej

Wykończeni po kilku godzinach trasy, bez wody i czapek na głowach, zakończyliśmy pętlę. Ciesząc się ogromnie, bo przy samym wyjściu stała niepozorna restauracja ze świeżo wyciskanym sokiem z trzciny cukrowej. Bardzo zimnym i bardzo słodkim. Kupiliśmy kubek, a później drugi i trzeci. Aż zregenerowaliśmy siły i motywację do powrotu. Mieliśmy na dziś zaplanowaną jeszcze jedną atrakcję.

Nieudana obserwacja gwiazd

Tatacoa słynie z planetariów, których ciężko nie zauważyć. Podobno na pustyni panują idealne warunki do obserwacji gwiazd oraz planet.

Obserwatorium astronomiczne na pustyni Tatacoa oraz tęcza
Tęcza nad obserwatorium astronomicznym

W internecie wyczytaliśmy, że pokaz w najpopularniejszym planetarium wyświetlany jest w godzinach 19-21 i mój mózg jakoś nie przetworzył odpowiednio tej informacji. Uznałam, że możemy przyjść między tymi godzinami, więc zaplanowaliśmy wizytę w planetarium na 20:00.

W międzyczasie wyszliśmy na zewnątrz, gdzie na górce z widokiem na zachód słońca zebrało się już sporo osób. Usiedliśmy na trawie i obserwowaliśmy niebo, które powoli skryło się w ciemnościach. Czekaliśmy na gwiazdy, które niezbyt kwapiły się do spotkania z nami. Całe niebo schowane było za gęstymi chmurami.

W końcu wypatrzyliśmy mały prześwit w obłoczkach, w którym skrzyły się tysiące małych światełek. Położyliśmy się na ziemi i obserwowaliśmy je, licząc na polepszenie pogody w ciągu najbliższej godziny.

Niestety pogoda nie chciała współpracować i nie mogliśmy dłużej zwlekać. Poszliśmy do obserwatorium. Czekała tam na nas niezbyt miła niespodzianka. Wejście możliwe było jedynie do godziny 19:30, bo pokaz trwa aż 3 godziny. Auć. Szkoda, że musieliśmy tutaj iść po ciemku przez 15 minut.

Lekcja astronomii po hiszpańsku

Wracając do hostelu, zauważyliśmy inne miejsce do obserwacji gwiazd, dużo bardziej kameralne. Tam również pokaz trwał już w najlepsze, jednak organizatorom najwyraźniej to nie przeszkadzało. Weszliśmy na plac, wypełniony matami do jogi, na których leżeli goście. Pomiędzy nimi chodził prowadzący, który opowiadał właśnie historię o znakach zodiaku.

Widząc nas, przerwał opowieść i nie zważając na resztę uczestników, zaczął wypytywać skąd jesteśmy i w jakich językach mówimy. Podprowadził nas do lunety i pokazał niebo, na którym powinny być gwiazdy. Oraz obiecał, że po zakończeniu hiszpańskiego pokazu, przygotuje wersję po angielsku.

Zawstydzona tym, że musiałam być w centrum uwagi, położyłam się na macie i spojrzałam w niebo. Zupełnie czarne, bez żadnej gwiazdy. Słuchaliśmy, jak prowadzący opowiada o gwiazdach, wskazując je laserem. Niestety były to dosłownie strzały w ciemno, bo musieliśmy domyślać się, jak te gwiazdozbiory wyglądają. Oczy zamykały nam się, gdy słyszeliśmy kolejne historie o baranach i rakach po hiszpańsku. Dlatego ulotniliśmy się, zanim przedstawienie dobiegło końca. Woleliśmy nie tłumaczyć się z braku obecności na prywatnej lekcji astronomii po angielsku.

Pokaz w niewielkim centrum astronomicznym trwał około 2 godzin i kosztował 10k COP za osobę.

Szara pustynia Tatacoa

Szara część pustyni Tatacoa
Tatacoa – szara pustynia

Chociaż czerwona część pustyni Tatacoa jest zdecydowanie popularniejsza, to mając dwa dni w tym miejscu, postanowiliśmy zobaczyć również drugą, szarą odsłonę pustyni.

Pustynia Tatacoa - szara część. Skały oraz mały kaktus
Samotny kaktusik

Dlaczego zawiedliśmy się na ulubionych blogach podróżniczych i nasza droga powrotna zamieniła się w jeden wielki znak zapytania?

Jak dojechać do szarej części pustyni Tatacoa?

Jeżeli przyjeżdżasz z Villavieja, to najprawdopodobniej wysiądziesz w pobliżu czerwonej części pustyni. Tam znajduje się większość noclegowni oraz knajp. Szara część Tatacoa jest oddalona od niej o ok. 6 kilometrów, dlatego musisz zorganizować transport na miejsce.

Poczytaliśmy na wielu blogach o wysokiej dostępności tuktuków i mototaxi w niskich cenach. Zadowoleni wyszliśmy więc na ulicę i zaczęliśmy iść w stronę celu, oczekując na wolnego kierowcę. Co okazało się zadaniem znacznie trudniejszym, niż mogliśmy przypuszczać. Kiedy więc mokrzy od potu i czerwoni od słońca zobaczyliśmy wolny skuter, wskoczyliśmy na niego bez negocjowania ceny. Która okazała się podwójnie wyższa niż wynikało z artykułów w internecie.

Kierowca-kłamczuszek

Oczywiście kierowca zagadywał po drodze, wypytując o wcześniej odwiedzone przez nas rejony Kolumbii i zachwalając mięso z kozy. Tylko 2 razy zaproponował przy tym wycieczkę.

Wysadził nas na kilka minut przy tarasie widokowym, abyśmy mogli zrobić sobie zdjęcia z widokiem na pustynię. Przestrzegając przy tym, żebyśmy przypadkiem sami nie robili hikingu po szarej pustyni, bo tam to się dopiero łatwo zgubić. W razie co, to on nas może oprowadzić i pokazać najlepsze spoty do zdjęć. Próba numer 3. Odmówiliśmy grzecznie, ale nauczeni doświadczeniem wzięliśmy od niego numer whatsupp, żeby mieć możliwość powrotu do hostelu po spacerze.

Zielony punkt widokowy na pustyni Tatacoa
Punkt widokowy, na którym wyrzucił nas kierowca
Dziewczyna na punkcie widokowym na pustyni Tatacoa
Fotka na punkcie widokowym

Wyszło jednak trochę inaczej. Minutę po zeskoczeniu z motora, zaczepiła nas miejscowa rodzinka. Mówiąc, że tutaj ludzie lubią oszukiwać turystów i za tę trasę nie powinniśmy płacić więcej niż 18 mil (zapłaciliśmy 30). Posłuchaliśmy więc rady i zapomnieliśmy o kontakcie w telefonie. Duma nie pozwoliła nam na powrót w inny sposób, niż na piechotę. Jednak o tym będzie trochę później.

Basen na środku pustyni Tatacoa – hit czy kit?

Jedną z największych atrakcji szarej części pustyni Tatacoa jest basen z widokiem na formacje skalne. Brzmiało to całkiem nieźle, dlatego wysiedliśmy w jego pobliżu, uzbrojeni w kostiumy kąpielowe.

Okazało się jednak, że mały i niezbyt zadbany zbiornik wodny mieści już zdecydowanie zbyt dużą ilość osób. Do tego wręcz psuje swoim widokiem ten dziki krajobraz.

Dodatkowo dowiedzieliśmy się, że woda wykorzystywana do wypełnienia basenu jest pobierana z jedynego ujścia bieżącej wody w Tatacoa, co nie jest zbyt etycznym przedsięwzięciem. Jesteśmy w końcu na pustyni. Woda tutaj piechotą nie chodzi. Odpuściliśmy więc kąpiel i od razu poszliśmy na szlak.

Szlak spacerowy w szarej części pustyni Tatacoa

Tak jak dnia wczorajszego, chcieliśmy zrobić główny szlak trekkingowy w tej części pustyni. Jest on dużo krótszy, niż w części czerwonej. Zaczyna się zaraz przy basenie. Raptem 1,5 godzinki spokojnego spacerku.

Mapa trasy widokowej na pustyni Tatacoa
Mapa naszego spaceru

Zdążyliśmy postawić jeden krok, a już przewodnicy atakują informacją, że szlak jest niesamowicie ciężki do przejścia samemu, beznadziejnie oznaczony i na pewno coś nam się stanie po drodze. Jak zwykle puszczamy to mimo uszu i idziemy do przodu, mijając kolejne wycieczki. Których jest tutaj dużo więcej niż pojedynczych osób.

Jak zwykle podchodzimy na kilka sekund do wycieczki i podsłuchujemy, czy przewodnik ma coś ciekawego do powiedzenia na temat tego miejsca. Jednak tak jak się spodziewaliśmy, jest to jedynie przydługa opowieść o kamieniach. Ruszamy do przodu i robimy kolejne zdjęcia na fikuśnych formacjach.

Pustynia Tatacoa - szara część
Spacer po szarej części pustyni

Spacerujemy pomiędzy głazami, otoczeni kaktusami i cierniami. Zupełnie nie rozumiemy, dlatego ta część pustyni ma taką słabą narrację. Według nas wcale nie wypada tak blado przy swojej czerwonej siostrze. Dobrze się bawimy, obserwując skaczące kózki.

Ciekawe formacje skalne na pustyni Tatacoa
Dziwne te skałki

Zanim jednak złapiemy klimat, widzimy rychłe wyjście na parking. Czujemy mały niedosyt, dlatego decydujemy się zawrócić. Idziemy trasą jeszcze raz, po drodze zatrzymujemy się na górce z widokiem na pustynię. Teraz kozy podchodzą bliżej, jakby w ogóle nie przejmowały się naszą obecnością. Mnie ona jednak przejmuje, dlatego zwijamy się z naszego punktu widokowego.

Szara część pustyni Tatacoa
Szara część pustyni Tatacoa też ma swój urok

To już koniec spacerku?

Spędziliśmy na miejscu 3 godziny i czuliśmy, że zupełnie wyczerpaliśmy jego możliwości. Dlatego zostawiliśmy kozy w spokoju i poszliśmy na parking, aby znaleźć wolnego tuktuka.

Niestety europejska uroda znowu nas wrobiła i kierowcy nie chcieli słyszeć o cenach, które zasugerowała nam wcześniejsza rodzinka. Zarzekali wręcz, że za tamto mototaxi zapłaciliśmy cenę promocyjną. Niedoczekanie.

Zawinęliśmy sobie koszulki na głowach, wysmarowaliśmy się olejkiem i ruszyliśmy w stronę powrotną piechotą. W pełnej ekspozycji, 40-stopniowym upale i z małą butelką wody w ręku.

Tatacoa - wielki kaktus
Wielkie kaktusy po drodze do hostelu

Nasza najdłuższa podróż

Tym sposobem zaczął się nasz festiwal niepowodzeń, z którego wyciągnęła nas wyłącznie Kolumbijska życzliwość.

Doszliśmy do hotelu i zmęczeni gorącem, padliśmy w restauracji. Zamówiliśmy ostatni lunch, żeby naładować siły przed powrotem. Wybraliśmy ławkę z najlepszą widocznością na ulicę i obserwowaliśmy nerwowo, licząc tuktuki przejeżdżające przed bramą. Naliczyliśmy aż zero, więc zrezygnowani skierowaliśmy się do obsługi hotelowej, pytając czy znają miejsce postoju tuktuków do VillaVieja. Zaoferowana dziewczyna pobiegła do taty, mamy i jeszcze kogoś, pytając o znajomych kierowców. Zaczęli wydzwaniać i po pięciu minutach zadowolona oznajmiła, że nasz transport już jedzie. Odetchnęliśmy z ulgą. Przecież tuktuk załatwiony, najgorsze za nami. Co jeszcze może pójść nie tak?

Przejazd tuktukiem z Tatacoa do Villavieja
Jedziemy tuktukiem do Villa Vieja

TukTuk z pustyni Tatacoa do VillaVieja kosztował 25k COP za dwie osoby.

O busie, który nie odjechał

Malowniczą drogą dojechaliśmy do VillaVieja, gdzie kierowca od razu podrzucił nas na parking busów do Neivy. Załadowaliśmy plecaki do bagażnika i kolumbijskim sposobem czekaliśmy, aż bus się zapełni. Oczywiście byliśmy pewni, że nie więcej jak 15 minut i będziemy jechać do następnej miejscowości.

Zamiast tego, po dwóch godzinach oczekiwania na przystanku, kierowca kazał nam zabrać bagaże. Więcej pasażerów nie ma, jechać tego dnia już się nie opłaca. Na pytanie, czy jest jakiś inny transport, pokręcił tylko przecząco głową i szybko się oddalił.

Plan nam się rozjechał, niebo się ściemniło, a komary zrobiły sobie z nas kolację. Idealny wieczór.

Cudowne wybawienie

Kolejną godzinę przesiedzieliśmy na tej przeklętej ławce, próbując znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie. Taxi w VillaVieja nie istnieje, na stopa zbyt ciemno. I wtedy zjawiło się nasze wybawienie. Starsza Pani, która bardzo potrzebowała dostać się do Neivy, nie zdążyła na ten sam autobus i spytała, czy moglibyśmy złożyć się z nią na auto. Nawet nie pomyśleliśmy w tym momencie o cenie, ciśnienie odpuściło.

Głupim szczęście sprzyja jednak, nam się udało już dwa razy.

Dojechaliśmy na dworzec i wsiedliśmy do busa kończącego naszą podróż. Przejazd z Neiva do Cali powinien trwać planowo 9 godzin. Wysiedliśmy po 16. Chyba już rozumiem ludzi, którzy mówią, że podróż jest przygodą samą w sobie. Ja jednak wolę przygody z udziałem mniejszej ilości pojazdów.


Byłeś na pustyni Tatacoa lub chciałbyś ją odwiedzić? Wiedziałeś, że w Kolumbii jest pustynia? Będzie mi miło, jeżeli nawiążesz ze mną interakcję w komentarzu. 🙂

Wysoka formacja skalna na pustyni Tatacoa
Na formacje nie można się wspinać. Dzięki temu utrzymały się w całkiem niezłej kondycji

Wybierasz się do Kolumbii? Zerknij na inne wpisy z naszej podróży:

Możesz również polubić