Bogota – stolica Kolumbii wita nas zapachem arepy
Przekraczając próg lotniska w mieście Bogota, dalej nie dociera do nas gdzie właściwie jesteśmy. Wkraczamy na tereny zupełnie dla nas nowe, nieznane i ekscytujące. Gdyby ktoś nam kilka lat temu powiedział, że zapakowani w dziesięciokilowe plecaki będziemy spacerować wieczorem uliczkami Kolumbii, prawdopodobnie popukalibyśmy się w czoła i pokazali ofertę wyjazdu do Grecji czy innej Bułgarii. A teraz te czoła możemy ocierać z deszczu, wdychając zapach kukurydzianych arep, grilla, spalin i zioła. Wdychając mieszankę, którą można byłoby zatytułować „zapachy wieczornej Bogoty”.
Spis Treści
Docieramy do pierwszego hostelu w Kolumbii
Wieczór jeszcze nas nie zastał, ale ciemność w Kolumbii zapada zdecydowanie zbyt wcześnie. Nie wyszliśmy z lotniska od razu, ponieważ zaplanowaliśmy przyjęcie darmowej szczepionki na żółtą febrę. Odrobinę zaskoczeni pojawiającą się na zewnątrz szarówką, nie zrezygnowaliśmy z pomysłu dostania się do hostelu komunikacją publiczną. Złamaliśmy tym samym pierwszą zasadę, którą sami sobie narzuciliśmy – „Nie chodź po nocy z bagażem w Ameryce Południowej”. No nic, niezły pierwszy dzień.
Pierwsze doświadczenia z Transmilenio – to Bogota ma swoje metro?
Złapaliśmy darmowy autobus, który kursuje z lotniska i dotarliśmy nim do wielkiej pętli autobusowej. Tłum przeciskających się ludzi, dziesiątki policjanów z karabinami i dwoje gringo z wielkimi plecakami. Po pół godzinie szukania odpowiedniego autobusu, usiedliśmy jednak na miejsca i niepokój zniknął. Chociaż nasza kontrolka pod tytułem „hej, jesteś w Kolumbii!” działała już w pełni.
TransMilenio to główny środek transportu w Bogocie. Aby zapłacić za przejazd, musisz zakupić i doładować plastikową kartę w kasie biletowej. Bilet w jedną stronę kosztuje 2650 COP.
Staraliśmy się nie ulegać stereotypom, mijając kolejne grupki młodzieży palącej blanty na ulicznych ławkach. Także wtedy, gdy proponowali nam je w bardzo okazyjnych cenach. Zamiast tego wciągaliśmy powietrze, pachnące kukurydzianą arepą i oglądaliśmy kolejne stoiska, na których smażyły się okrągłe placki, bogato wypychane dodatkami. Miasto oddychało arepą, a nasze uszy wypełniał Reggeaton. Zupełnie tak wyobrażaliśmy sobie Kolumbię.
Zimny prysznic na orzeźwienie z Jetlagu?
Dotarliśmy do naszego pierwszego zakwaterowania podczas podróży, zmęczeni kilkunastogodzinnym lotem. Okazało się jednak, że zapach zioła nas tutaj nie opuścił. Pachnieli nim klienci, obsługa, oraz tymczasowi goście hostelowego baru. Reggeaton natomiast towarzyszył nam przez całą noc, niosąc się do pokoju przez prowizoryczne drzwi. Zamykane na wątpliwej jakości kłódkę.
Wzięliśmy lodowaty prysznic, który podobno miał być ciepły. Wytrzęśliśmy się w 10 stopniach, wracając z łazienki umieszczonej na podwórku. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że w Kolumbii będziemy musieli się odzwyczaić od ciepłych pryszniców. I że tak szybko się pochorujemy od tej pogody.
Jak smakuje Bogota – czyli arepa, serowe paluchy i… jajka?
Budzimy się rano, niesamowicie wcześnie. Jetlag zdołał się w nas zadomowić. Głodni i zziębnięci porannym deszczem, docieramy do jedynej otwartej knajpki śniadaniowej. Patrzymy w kartę, podekscytowani na myśl o kolejnych daniach z obcobrzmiącymi nazwami, które będziemy mieli okazję poznać. Choć naczytałam się przed wyjazdem elaboratów na temat arep, to wszystkie pozostałe pozycje w karcie mówiły nam zupełne nic.
Odnajdujemy jajka i zamawiamy pierwszą w Kolumbii jajecznicę z pomidorem, cebulą i arepą do zagryzania. Nieświadomi, że będzie to nasze śniadanie jeszcze kilkadziesiąt razy. I że ja, jako wegetarianka, będę mogła dni bezjajeczne w Kolumbii policzyć na palcach jednej ręki.
Śniadanie dla dwóch osób z kawą to 16000COP (ok. 18zł). Jedliśmy w miejscu Las Colibres.
Monserrate – czyli jak Bogota nas pokonała
Jedną z największych atrakcji stolicy Kolumbii jest szczyt Monserrate, z którego rozpościera się przepiękny widok. Góra, widoczna prawie z każdego punktu miasta, skusiła nas więc już drugiego dnia. Chociaż Bogota przywitała nas niemałą wysokością, to mieliśmy w nosie chorobę wysokościową i jetlag. Zafascynowani nowym miejscem, postanowiliśmy zdobyć szczyt, wznoszący się na wysokości ponad 3000 m. n.p.m. Wciąż jeszcze wierząc, że damy radę tego dokonać bez żadnego przygotowania i na piechotę. Bo kto by tam przepłacał na kolejki linowe, skoro można za darmo.
Rzeczywistość zweryfikowała nasze plany już podczas drogi w stronę Monserrate. Ścieżka do kasy biletowej biegła pod górę, małe wzniesienie pokonywałam z niemałym trudem. W pewnym momencie zasłabłam, ledwo łapiąc oddech. Ukucnęłam w miejscu, nie widząc praktycznie nic. Do celu mieliśmy jeszcze dobrych kilka minut. O wspinaniu się na szczyt już w ogóle nie chciałam myśleć.
Dopadła mnie choroba wysokościowa
Kucałam tak, jak zabiedzone dziecko. Z bladą twarzą i potem ściekającym po włosach. Przecież to wcale nie jest tak wysoko, nawet nie doszliśmy do wejścia. I czułam głównie wstyd, gdy widziałam kolejne starsze Panie i malutkie dzieciaczki wbiegające pod górę, w stronę kolejki. Odwracając mokrą twarz, starałam się zachować uśmiech i udawać, że wszystko jest w porządku. Chociaż świat wyglądał, jakby ktoś nałożył mu filtr z ziarnem, a każda próba wstania na nogi kończyła się ciemnością.
Po 20 minutach walki podjęliśmy decyzję, która przyszła mi z trudem – schodzimy na dół. Czułam upokorzenie, zupełnie nieadekwatne do wagi sytuacji. Przecież ludzie w internecie bez problemu wchodzą na szczyt, dlaczego ja nie mogę? Dlaczego wszyscy radośnie czekają na wjazd, a ja boję się stanąć w kolejce?
Bogota stolicą gołębi, czyli spacer po mieście
Zeszliśmy na dół, aby usiąść na najbliższej ławce. Wciąż nie mogłam dojść do siebie, ale wstyd zmusił mnie do dalszego spaceru. Postanowiliśmy odwiedzić słynną starówkę, czyli strategiczny punkt Bogoty – Plaza de Armas.
Przywitała nas niezliczona ilość gołębi, karmionych przez lokalsów. Nigdy w życiu nie widzieliśmy takiej ich ilości. W tym momencie Plaza de Armas została przez nas nazwana Plaza de Gołąb. Staraliśmy się powoli przejść przez plac główny, unikając nadlatujących z każdej strony ptaków. Jedno upokorzenie na dziś mi wystarczy, ptasie odchody na ubraniach zostawmy na jutro.
Szliśmy tak, obserwując liczne sprzedawczynie ziarna. Stojące w samym środku ten gołębnej batalii. Zabawiające dzieci oraz turystów, dla których Bogota jest idealnym miejscem do zrobienia sobie idealnego selfie z dość pospolitym ptakiem.
Niestety nie mogliśmy nacieszyć się architekturą placu, bo wszystkie budynki przykryte były czarną płachtą. Nie wiemy, czy to z powodu renowacji, czy ochrony przed napadem gołębi. Wiemy natomiast, że starówka nas rozczarowała. Zakapturzone budynki, masa gołębi i atakujące zewsząd właścicielki alpak, z którymi można zrobić sobie zdjęcie. Tak, alpak. Też się zdziwiliśmy. Do Peru w końcu mamy jeszcze spory kawałek.
Zasada numer 2: Tylko nie siadaj
Gdybym miała stworzyć spis zasad, których należy trzymać w Bogocie, to obok takich całkowicie powszechnych, jak „Nie chodź sam po nocach”, postawiłabym jeszcze jedną – „Nie siadaj”. Gwarantuję, że siadając chociaż na chwilę, odpoczniesz dużo mniej niż kontynuując spacer po zabytkowej dzielnicy stolicy.
Natychmiast wypatrzą Cię wszyscy sprzedawcy, bezdomni, matki z cukierkami i dilerzy. I choćbyś powtarzał „Gracias” jak mantrę i udawał, że to jedyne słowo, jakie znasz po hiszpańsku, to i tak po odejściu jednej osoby, kolejna pojawi się za jakieś 5 sekund. Dla nich siedzący gringo, to gringo rozdający kasę, żeby mieć spokój. Dlatego jedynym rozwiązaniem jest iść. Odpoczniesz sobie w domu.
Bogota jako przedsmak do kolumbijskiego street-foodu
Zmęczeni kolejną prośbą o dinero, postanowiliśmy poszukać stoisk ze street-foodem.
Pierwszy traf padł na ciekawie wyglądające stanowisko z wielkim wiadrem napoju oraz różnymi butelkami alkoholu. Okazało się nim Canelazo, które zostało naszym ulubionym Kolumbijskim napojem. Spytaliśmy oczywiście, który alkohol najbardziej pasuje. Sprzedawca polecił nam Aguardiente, czyli najpopularniejszy trunek w Kolumbii. Mieszkanka słodkiego, korzennego kompotu z wysokoprocentowym alkoholem przypomniała nam poncz, który piliśmy w San Cristobal de las Casas w Meksyku. Który wspominamy z rzewnymi łzami.
Spróbowaliśmy również soku z trzciny cukrowej, wyciskanego z wielkich maszyn. Bardzo słodki napój w towarzystwie soku z limonki przypominał nam odrobinę przesłodzoną lemoniadę. Z czym mocno się nie pomyliliśmy, bo w Kolumbii słodzi się głównie Canelą, czyli właśnie trzciną cukrową.
Kolejną przekąską, której spróbowaliśmy, były wielkie paluchy serowe. Świeże pieczywo, smażone na głębokim oleju, z rozpływającym się serem w środku. W towarzystwie sosów na bazie majonezu. Cholesterol urządza sobie w naszym brzuchu imprezkę, ale smakowo naprawdę było przednie. Cieszę się, że najedliśmy się tych paluchów w Bogocie na cały wyjazd, bo w pozostałych kolumbijskich miastach smakowały one zupełnie inaczej.
Bogota – raj dla miłośników muzeów
Przed wyjazdem nie wiedzieliśmy na temat stolicy Kolumbii zbyt dużo, jednak Bogota często przedstawiana była w internecie jako miejsce idealne dla fanów kultury. Głównie dlatego, że znajduje się tutaj sporo darmowych (lub bardzo tanich) muzeów. Przyznam szczerze, że nie jesteśmy miłośnikami takich miejsc i ciężko nas zachwycić, ale postanowiliśmy dać szansę dwóm z nich.
Największe muzeum złota
Na pierwszy rzut poszło największe na świecie Muzeum Złota. Które podobno posiada również największy zbiór eksponatów. Z tego względu odwiedzane jest rocznie przez około 500 tysięcy turystów. Chcieliśmy więc zobaczyć o co tyle hałasu i poznać odrobinę historii, bo znajdują się tutaj głównie wyroby prekolumbijskie.
Muzeum złota nie sprostało jednak naszym oczekiwaniom. Wystawa była mniejsza niż się spodziewaliśmy, a tabliczki informacyjne nie opowiadały historii w wystarczająco ciekawy sposób. Przechadzaliśmy się między kolejnymi eksponatami i nie robiły one na nas większego wrażenia. Jednak musimy przyznać, że samo złoto fascynuje nas nawet mniej niż muzea. Dlatego nie zniechęcaj się tym opisem. Na szczęście cena jest niska, a muzeum znajduje się w strategicznym punkcie miasta. Ciężko więc do niego nie trafić, nawet przypadkiem.
Bilet wstępu do Muzeum Złota kosztuje 4000 COP (ok. 5zł)
Muzeum Botero, czyli słynne grubaski
Czasami zdarzają się jednak wyjątki od tej naszej reguły z muzeami i jednym z nich okazało się Muzeum Botero. Czyli bardzo popularnego malarza, który zasłynął swoimi dość kontrowersyjnymi dziełami. Słynął z przedstawiania nie tylko postaci, ale i zwierząt oraz przedmiotów, w pogrubionej wersji. Nie zachowując przy tym proporcji, przez co okrąglutkie Panie przedstawione były z bardzo małymi piersiami oraz krótkimi nóżkami. Ptaki natomiast wyglądały jak napakowani sportowcy na masie.
Sztuka Botero pojawia się w wielu miejscach Kolumbii, w szczególności w Medellin. Jednak największe muzeum jego dzieł posiada właśnie Bogota. Dodatkowo jest to miejsce darmowe, dlatego każdy może je odwiedzić podczas zwiedzania starego miasta. Nawet jeżeli nie jesteś pasjonatem sztuki, to warto tutaj wpaść. My bawiliśmy się bardzo dobrze, doszukując się kolejnych elementów powtarzalnych w większości obrazów. Mogliśmy się nawet domyśleć, jaki był ulubiony owoc Botero.
Bogota w bardziej autentycznej wersji – idziemy na targowisko
Stare Miasto szybko nam się znudziło, głównie z powodu tylu niedostępnych miejsc. Porzucamy więc gołębie i ruszamy w kierunku bardziej autentycznej części miasta – na targ. W końcu Ameryka Południowa bazarami stoi.
Zachodzimy na gigantyczne targowisko, wypełnione stoiskami z butami adidasa oraz torebkami Chanel. Obok nich leży mięso, warzywa oraz szczotki do czyszczenia butów. Idziemy wgłąb, oglądając kolejne stragany oraz krzyczących sprzedawców. Kupujemy malutki magnes i kolejnego palucha z serem. Wszystko jest na miejscu.
W końcu docieramy do mniej przyjemnej części targu. Wypełnionej kocami, na których leżą wszelkiej maści używane sprzęty domowe oraz ubrania. Im dalej w las, tym dziwniejsze te rzeczy. Sprzedawcy patrzyli się ponuro, ktoś zaproponował kokę, a prostytutka łypnęła na nas spod oka. Zardzewiałe narzędzia na ziemi dawno nie widziały potencjalnego kupca.
Szybko ulotniliśmy się z tej ciemniejszej strefy i wróciliśmy na dobry tor, w kierunku dzielnicy La Candelaría.
Bogota na pokaz
Ponownie staramy się nie ulegać stereotypom, gdy z betonowej starówki robimy spacer do hostelu. Gdy uderza w nas dysonans pomiędzy bogatą okolicą muzeum złota, a tamtymi targowiskami zaledwie dwie ulice od serca dzielnicy La Candelaría. Gdzie policji jest mniej, hałasu więcej, a pomiędzy kolejnymi stanowiskami z koszulkami Armaniego i skarpetkami Versace, widzimy bezdomnych na wózkach inwalidzkich i mieszkańców bez kończyn, którzy sprawnie poruszają się na kulach w środku tego bazarowego szaleństwa.
Zamawiamy hot-doga z sosami owocowymi i staramy się znaleźć kawałek wolnego miejsca, gdzie można usiąść bez walających się śmieci pod tyłkiem.
Monserrate – podejście drugie, tym razem udane!
Po całym dniu spaceru postanowiliśmy zrobić drugie podejście na tą przeklętą górę. Czułam się już trochę lepiej, a kolejne kroki przychodziły z większą łatwością.
Poznany w drodze Kolumbijczyk powiedział mi, że mają tu w Bogocie takie słynne powiedzenie. Jeżeli para pójdzie razem piechotą na Monserrate, to wrócą jako single. Brzmi jak jedyne pocieszenie na to, że jednak pojechaliśmy na górę kolejką.
Jedziemy kolejką na szczyt Monserrate
Cieszę się, że tym razem udało nam się chociaż wdrapać do kasy biletowej, bez zawrotów głowy po drodze. Dlatego od razu kupiliśmy bilety na słynną kolejkę i czekaliśmy, aż będziemy mogli załadować się do wagonika na górę.
W końcu wagonik się pojawił, jadąc w dół pod bardzo niepewnym kątem. Przypominało to bardziej górską kolejkę niż środek transportu na szczyt z kościołem. Pomyślałam jednak o tych wszystkich starszych Paniach, które wjeżdżają na górę wyłącznie na mszę. Zazdroszcząc im, bo przynajmniej mogły pomodlić się o przeżycie tej drogi.
Złapaliśmy się mocno poręczy i ruszyliśmy pod górę. Kolejka jechała wystarczająco szybko i chybotliwie, by napędzić stracha pasażerom. Na szczęście po kilku czy kilkunastu minutach szczęśliwie dotarliśmy na miejsce. Łapiąc łapczywie powietrze, bo oddychanie znów zrobiło się jakby trudniejsze. Byliśmy na 3150 metrach nad poziomem morza. Po raz pierwszy w życiu.
Przejazd kolejką w dwie strony (dla obcokrajowca) kosztuje 23500 COP za osobę. Samo wejście na Monserrate jest bezpłatne.
Całkiem ładna ta Bogota z góry
Od razu zrobiliśmy spacer w stronę najpopularniejszego punktu widokowego w Bogocie. Staraliśmy się nie myśleć o wysokości, ani przeraźliwym wietrze. Oglądaliśmy z góry to gigantyczne miasto, które powoli zaczynało zbierać się do snu. Patrzyliśmy, jak zapalają się liczne światełka w oknach domów.
Mieliśmy kilka godzin do zachodu słońca, dlatego wybraliśmy się na małą wycieczkę. Minęliśmy wszystkie restauracje z tarasami, z których rozpościera się widok na Bogotę z lotu ptaka. Oraz restauratorów, którzy w nachalny sposób próbowali zaprosić nas do środka.
Dotarliśmy do mniej uczęszczanej części punktu, gdzie musieliśmy wspiąć się na kamieniach, aby zobaczyć z góry bardziej zieloną część miasta. Wróciliśmy dopiero, gdy niebo przybrało żółtą barwę. Zajęliśmy miejsca na punkcie widokowym, gdzie zaczęli się już zbierać widzowie.
Przez ponad godzinę obserwowaliśmy zachód słońca nad miastem, rozświetlonym milionem małych światełek. Wokół nas zbierali się fotografowie z wielkimi obiektywami, tulące się pary, oraz krzyczące dzieci. Wszyscy oglądali ten pokaz, pociągając nosami i przestępując z nogi na nogę z zimna.
Czy kiedyś stąd wyjdziemy?
W końcu postanowiliśmy się ewakuować, zanim zrobią to pozostali. Niestety okazało się, że ludzi było jeszcze więcej i wcale nie byliśmy tacy wspaniałomyślni. Czekaliśmy więc w kolejce ponad godzinę, aż nadjechał nasz wagonik. Obserwowaliśmy ludzi, którzy wyciągnęli telefony i grali w przeróżne gierki. Ciekawa odmiana, bo na ulicach Bogoty wszyscy mają komórki szczelnie schowane w majtkach. No Dar Papaya działa w pełni.
Droga powrotna była bardzo szybka i bardzo stroma. Na szczęście rozpraszał nas widok rozgwieżdżonego nieba nad głowami. Aż dziw, że po całym dniu deszczu, nagle zastało nas bezchmurne niebo.
Próbujemy lokalnych specjałów
Na kolację Kamil postanowił spróbować lokalnego specjału. Kuchnia kolumbijska ma kilka pozycji dostępnych wyłącznie w konkretnych regionach. Jednym z nich jest Ajiaco, czyli duma miasta Bogota.
Gęsta zupa z kurczakiem i ziemniakami, podawana z talerzem pełnym dodatków. Takich jak ryż, awokado, kukurydza, świeże warzywa czy platan. Niesamowicie sycąca i rozgrzewającą pozycja. Bogota nie słynie z dobrej pogody, więc chociaż zupą można się ogrzać.
Na tym jednak nie spoczęliśmy, bo w pobliżu hostelu wypatrzyliśmy budkę z arepami. Do której ustawiła się długa kolejka lokalsów. Zamówiliśmy opcję z kurczakiem i jajkiem, próbując po raz pierwszy najpopularniejszej potrawy Kolumbii. Nie wiem, czy to pierwsze razy są zazwyczaj tak udane, czy miejsce serio było wyjątkowe, ale to była jedna z najlepszych arep, jakie zjedliśmy w Kolumbii. Odetchnęliśmy z ulgą, bo gdyby nam nie zasmakowało, to najbliższe kilka miesięcy mogłoby się okazać ciężkie.
Bogota – nasze przemyślenia na temat stolicy Kolumbii
Jest to miejsce, którego nie możemy ani polecić, ani odradzić. Bo choć kilka ładnych miejsc przecięło naszą drogę, to Bogota była zdecydowanym falstartem w naszą kolumbijską przygodę. Zdajemy sobie jednak sprawę z tego, że wybór hostelu oraz okropna pogoda miały na to spory wpływ.
Być może ten post powinien być bardziej pozytywny i zachwalający, ale nie potrafię tego zrobić. I nie chcę. Bo największą zaletą bloga jest to, że mogę sobie tutaj pisać odrobinę (lub trochę bardziej) subiektywnie. Że mogę wrażenia na temat miejsca filtrować osobistymi odczuciami. W końcu w podróży najważniejsze są właśnie emocje. Które mają decydujący wpływ na odbiór danego miejsca.
Byłeś/aś w stolicy Kolumbii? Bogota Cię porwała czy wręcz przeciwnie? Podziel się koniecznie wrażeniami w komentarzu! 🙂
W poście nie udało mi się zamieścić wszystkich miejsc z jedzeniem, jakie odwiedziliśmy w Bogocie. Między innymi obleas oraz buñuelos. Zachęcamy więc do przeczytania posta o tym, co zjeść w Kolumbii.
Dotarłeś aż tutaj? Jest nam bardzo miło! Mogłabym jeszcze poprosić o obserwację na Instagramie? Dziękujemy!
Planujesz kolejny wyjazd? Jeżeli wpis okazał się przydatny i chciałbyś nas wesprzeć, dokonaj zakupu przez nasze linki afiliacyjne. Nie zapłacisz ani grosza więcej, a my otrzymamy niewielką prowizję.
Zarezerwuj hotel Booking | Kup bilet na transport 12Go |
Wyszukaj loty Kiwi | Zarezerwuj atrakcje GetYourGuide |
Pustynia Tatacoa - najbardziej instagramowe miejsce w Kolumbii
[…] Bogota – stolica Kolumbii wita nas zapachem zioła i arepy […]