Kanazawa w jeden dzień. Złoto, samurajowie i spotkanie z gejszą
Kanazawa znana jest podróżnym jako złote miasto lub małe Kyoto. Pierwszy przydomek zyskała przez produkcję złotych liści, które aktualnie zdobią znajdujące się na każdym rogu desery. W tym słynne złote lody, które podbijają serca TikTokerów. Drugą nazwę zawdzięcza natomiast bogatej historii, której można zaczerpnąć spacerując po dzielnicach gejsz oraz samurajów. Zupełnie nie przypomina jednak zatłoczonego Kyoto, od którego staraliśmy się uciec.
Kanazawa najpierw nas wynudziła, aby po chwili uraczyć najpiękniejszym doświadczeniem podczas podróży po Japonii. Jak spędziliśmy nasz dzień w Kanazawie i dlaczego okazała się ona najbardziej autentycznym miastem, jakie odwiedziliśmy w kraju?
W poście znajdują się linki afiliacyjne. Oznacza to, że jeżeli zakupisz wycieczkę, lot lub nocleg z mojego polecenia, otrzymam za to niewielką prowizję. Ty nie dopłacasz ani grosza. Dziękuję za wsparcie, dzięki Tobie jestem w stanie opłacić bloga!
Spis Treści
Jak dostać się do Kanazawy?
Domyślam się, że Kanazawa nie jest pierwszą miejscowością, która przychodzi na myśl podczas planowania trasy podróży po Japonii. Długo debatowaliśmy nad tym, czy wpisać ją na listę. Głównie dlatego, że miasto znajduje się w sporej odległości od reszty popularnych atrakcji. Leży gdzieś pomiędzy Tokyo a Kyoto. Do obu miejscowości możesz więc dojechać bardzo szybko (pociągiem typu Shinkansen) lub bardzo powoli (autobusem). Ogranicza Cię jedynie czas i zasobność portfela. My wypróbowaliśmy obie opcje.
Nasz pierwszy przejazd Shinkansenem
Podróż z Kyoto do Kanazawy to nasze jedyne doświadczenie z Shinkansenem podczas 3-tygodniowego pobytu w Japonii. Biorąc pod uwagę wysoki koszt biletu, spodziewaliśmy się sprawnej podróży. Zafundowano nam za to masę stresu, która z perspektywy czasu nie była warta zaoszczędzenia kilku godzin jazdy. Podziwiam osoby, które wybierają pociągi podczas wszystkich japońskich przejazdów. Być może jest to dużo łatwiejsze w przypadku posiadania biletu JR Pass. W naszym wypadku wyglądało to tak:
Po wyszukaniu biletów w Google okazało się, że trwa aktualnie promocja. Przejazd miał być tańszy, jeżeli zakupimy go przez pośrednika. Zakupione vouchery trzeba było następnie wymienić na stacji. I tu zaczęły się schody.
Pół godziny zajęło nam znalezienie „zielonej budki”, która wymieniona była w instrukcji. Kolejne pół oczekiwaliśmy w kolejce do automatu biletowego (złej kolejce). Po wydrukowaniu biletu okazało się, że potrzebujemy również zarezerwować miejsce. Kolejne oczekiwanie w kolejce, udało nam się zarezerwować miejsce jedynie na jednym z dwóch przejazdów przesiadkowych (automat przepuścił opcję „bez rezerwacji” na pierwszym przejeździe). Zapytany o to Pan z obsługi pokiwał jedynie głową, nie rozumiejąc słowa po angielsku.
Poszliśmy na stanowisko odprawy i spytaliśmy obsługę, gdzie są miejsca bez rezerwacji.
„Nie ma” – odpowiedziała niezbyt zainteresowana Pani.
Wyjaśniliśmy sytuację, kolejną odpowiedzią było: „Spytajcie kogoś innego, ja nie mam czasu„. Tyle z japońskiej uprzejmości. Zestresowani patrzyliśmy na nasz pociąg, który właśnie przyjechał.
Pobiegliśmy do okienka z informacją i raz jeszcze wytłumaczyliśmy sytuację. 3 osoby głowiły się nad tym bezskutecznie, w końcu pozwolili nam wejść do pociągu. Grzecznie staliśmy między wagonami, czekając na konduktora. Pokazaliśmy mu bilety i bez zbędnych pytań podał nam numery wolnych miejsc. To tyle z tego całego stresu. Jedynie japońska miłość do komplikowana życia.
Zniżkowe bilety na pociąg z Kyoto do Kanazawy kosztowały 6500 yen za osobę. Za przejazd autobusem nocnym z Kanazawy do Tokyo zapłaciliśmy 3000 yen od osoby.
Zameldowanie z kapką luksusu
W końcu dojechaliśmy na miejsce i zameldowaliśmy się w hotelu. Zdecydowanie najładniejszym, jaki dane nam było zobaczyć w Japonii (która raczej nie uraczyła nas zbyt wysokim standardem). Do tego w cenie całkiem przyzwoitej (4500 yen za noc). Do dyspozycji mieliśmy nawet wannę oraz wygodne szlafroki. Takie to już uroki odwiedzania mniej turystycznych miejscowości.
Za kilka dni przekonamy się, że w Tokyo malutki pokój z tej samej sieci wynajmiemy dużo drożej (za to dużo gorzej).
Polowanie na smaczny ramen
Od razu wybraliśmy się do knajpki z ramenem, która była jedną z niewielu opcji serwujących wege posiłek w okolicy. Nie spodziewaliśmy się fajerwerków, gdy wybraliśmy swoje zupy. Okazało się, że wybrana naprędce restauracja w Kanazawie zafundowała nam jeden z najlepszych ramenów w Japonii. Zjedliśmy ze smakiem, żałując, że nie będziemy mogli ponowić tego doświadczenia. Po czym dowiedzieliśmy się, że jest to sieciówka, którą można znaleźć w wielu japońskich miastach – Ippudo.
Miejsce nazywa się Ippudo Ramen. Za dwie miski (mięsną oraz wegetariańską) zapłaciliśmy 2560 yen.
Kanazawa – dzień pierwszy
Przyznaję, że dawno nie czuliśmy się tak zadowoleni. Hotel był w porządku, szybko udało nam się znaleźć pyszne jedzenie. Z takim nastawieniem ruszyliśmy na spacer po mieście.
Nie spodziewaliśmy się jednak, że wieczorami Kanazawa całkowicie zamiera. Nie mówiąc już o tym, że większość atrakcji otwarta jest jedynie do godziny 16:00. Pozostało nam więc jedynie spacerować bez celu i cieszyć się spokojem, którego tak nam brakowało po pobycie w Kyoto.
Dzielnica Samurajów – Nagamachi
Naszym pierwszym przystankiem była dzielnica Samurajów (Nagamachi). Znajdują się tutaj tradycyjne budynki z epoki Edo. Miejsce zamieszkiwane było głównie przez samurajów wysokiej rangi. Dziś możemy spacerować pomiędzy domami, chłonąć atmosferę tamtych czasów. Zabudowa bardzo podobna jest do tej z Kyoto, główną różnicą jest jednak zupełny brak turystów.
Po drodze trafiamy do sklepu z pamiątkami. Starsza właścicielka nie zwraca na nas uwagi, gdy przechadzamy się po wnętrzu. Przytula małego pieska, który leży na jej piersi. Wybieramy magnesy oraz urocze (co w Japonii nie jest urocze?!) podstawki pod pałeczki w kształcie kotków i kierujemy się do kasy. Piesek ląduje na ladzie przed nami, wyraźnie niezadowolony. Uśmiechamy się do kasjerki, odpowiada pytającym spojrzeniem. Wychodzimy ze sklepu, uprzejmości zostały wymienione iście po japońsku.
Jak wyglądał dom samuraja?
W Kanazawie znajduje się przynajmniej kilka ówczesnych domów samurajów, które przekształcone zostały w muzea. Za niewielką opłatą można przejść się po wnętrzu i zobaczyć jak urządzone były takie mieszkania oraz jakie pomieszczenia znajdowały się w środku. Odwiedziliśmy jeden z nich – Nomura-ke samurai house, załapując się na ostatni moment przez zamknięciem. Niestety nie zdążyliśmy napić się filiżanki taniej (300 yen z deserkiem) matchy, która we wcześniejszych godzinach wręczana jest w pomieszczeniu do picia herbaty.
Bilet kosztował 550 yen, a spacer po budynku nie zajął dłużej niż 15 minut.
Tradycyjne japońskie mieszkania różnią się od naszych głównie brakiem bibelotów. Wszystko jest skrzętnie pochowane w szafach, a jedynymi ozdobami są malunki na ścianach oraz gablotach. Łóżko zastępują maty tatami, które służą również jako siedziska podczas spożywania posiłków oraz modlitwy i medytacji.
Dzielnica gejsz – Higashi Chaya District
Niedaleko (no dobra, 20 min spacerkiem) od dzielnicy Nagamachi znajduje się kolejna atrakcja turystyczna Kanazawy – Higashi Chaya District. Jest to jedna z trzech znajdujących się w mieście dystryktów zamieszkiwanych przez gejsze. Roi się tutaj od herbaciarni, w których co bogatsi mieszkańcy wciąż mogą skorzystać z tradycyjnych ceremonii parzenia herbaty. Niektóre z nich dostępne są również dla turystów. Za udział w przedstawieniu trzeba jednak sporo zapłacić.
Nam podoba się tutaj głównie zabudowa. Dzielnica wygląda jak wyjęta z planu filmowego. Ponownie zachwyciliśmy się spokojem. Szczególnie, gdy byliśmy jedynymi turystami w okolicy. Mieliśmy też okazję zobaczyć maiko, które przemieszczały się między herbaciarniami. W Kyoto jest to już dość rzadki widok, ponieważ część przyjezdnych trudni się uprzykrzaniem im życia (o tym jednak trochę poniżej).
Wieczorny spacer po Kanazawie
Zaczęło się już ściemniać, a my nie mieliśmy pomysłu na dalsze zwiedzanie. Ruszyliśmy na spacer w stronę 21st Century Muzeum, które jest jedną z atrakcji miasta. Nie mieliśmy zamiaru wchodzić do środka ze względu na drogi bilet, chcieliśmy się jedynie pokręcić po okolicy.
Po drodze minęliśmy pięknie oświetlony zamek na wzgórzu. Zrobiliśmy zdjęcia w okolicy muzeum i wróciliśmy w drogę powrotną. Przez cały ten czas nie spotkaliśmy na chodniku żywej duszy.
Tajemnicza Świątynia
Trafiliśmy również do świątyni, o której wcześniej nie słyszeliśmy. Gdy kolejnego dnia próbowaliśmy znaleźć ją na mapie, niestety spotkało nas niepowodzenie. Jeżeli jednak traficie tam przypadkiem jak my, nie rozczarujecie się. Ścieżka usiana czerwonymi bramami Tori wygląda tutaj równie pięknie jak w Kyoto, nie jest za to zadeptana przez tysiące turystów. Wieczorem mogliśmy przejść się nią samotnie, chłonąc tajemniczy klimat w ciemności rozświetlonej jedynie przez niewielkie lampiony.
Tętniące życiem miasto?
Centrum Kanazawy zmienia się natomiast wieczorem dość niepostrzeżenie. Świeci setkami neonów, słychać dobiegającą z barów karaoke muzykę. Towarzystwo zbiera się pod 7-11 popijając sake, jakby zasady przestały tutaj obowiązywać. W rogach siedzą w kucki japończycy z papierosami w dłoniach, patrząc na nas trochę złowrogo. Niezbyt podoba mi się ten klimat, łapiemy szybkie onigiri i zmierzamy w kierunku hotelu, mijając drogie sklepy z ubraniami i elektroniką. Ta nowoczesna, trochę przerażająca nocą dzielnica kłóci mi się z wizerunkiem tradycyjnej Kanazawy.
Kanazawa – dzień drugi
Dzień zaczynamy od odwiedzenia najpopularniejszych atrakcji miasta. Nie spodziewamy się jeszcze, że highlight wycieczki ma dopiero nadejść.
Kanazawa castle – odnawiany zamek
Nie będę ukrywać, że do zamku w Kanazawie trafiliśmy tutaj głównie w poszukiwaniu kolejnej pieczątki. Dodatkowym plusem był zniżkowy bilet, przysługujący przy jednoczesnych odwiedzinach ogrodu Kenroku-en.
Nie wiedziałam, że zamek spłonął podczas pożaru w 1881 roku. Aktualnie na jego terenie trwają prace rekonstrukcyjne, którym poświęcona jest cała wystawa. Przechadzając się po kolejnych salach, widzimy głównie drewniane rusztowania oraz nagrania z planu budowy.
Pozostawiło to w nas mieszane uczucia. Rozumiem, że administracja musi zarobić pieniądze na dalszy proces odbudowy. Jednak naszym zdaniem powinna ona zostać zakończona, zanim zmuszeni będziemy zapłacić pełną cenę za bilet wstępu.
Okazało się również, że na bezpłatnie udostępnionym do zwiedzania dziedzińcu zamkowym znajduje się jedna z sal wystawowych. Dla takich architektonicznych ignorantów jak my, wyglądała ona zupełnie tak samo, jak płatne wnętrze zamku. Nam takie demo zdecydowanie by wystarczyło.
Ogród Kenroku-en
Kanazawa może pochwalić się ogrodem, który wymieniany jest przez wiele przewodników jako jeden z najpiękniejszych w Japonii. Być może gdybyśmy nie byli świeżo po bardzo udanej wycieczce w ogrodach Kyoto, to faktycznie zrobiłby on na nas większe wrażenie.
Niestety spacerowaliśmy szerokim chodnikiem bez entuzjazmu. Brakowało nam tej mistycznej, trochę tajemniczej atmosfery, która towarzyszyła nam podczas oglądania innych japońskich ogrodów.
Nie zniechęcajcie się jednak. Być może mieliśmy po prostu zepsute humory po oglądaniu zamku i docenicie ogród dużo bardziej.
Łączony bilet do Kanazawa Castle + Kenroku-en Garden kosztował 500 yen od osoby.
W końcu złapał nas deszcz, więc wybraliśmy się na lody matcha. Przed wejściem do ogrodu znajduje się dość sporo cukierni oraz kawiarni, serwujących lokalne słodycze. W tym najsłynniejszy przysmak Kanazawy, czyli złote lody. Są to całkowicie zwyczajne lody, po prostu udekorowane z wierzchu płatkiem złota. Za taką przyjemność zazwyczaj dopłacić trzeba kilkaset yenów.
Herbaciane rozczarowanie
Od przyjazdu do Japonii rozważaliśmy, czy wybrać się na tradycyjną ceremonię parzenia herbaty. Polega ona na rytualnym przygotowaniu matchy przez gejszę. Całość trwa jednak zaledwie kilkanaście minut, a cena zwykle powala z nóg. Dodatkowo doświadczenie trzeba zarezerwować kilka dni wcześniej, a my przegapiliśmy taką możliwość.
Jedynym miejscem oferującym takie ceremonie, które wydawało nam się dość przystępne cenowo, był właśnie Kenroku-en. Nie ma tam również konieczności wcześniejszego zapisu. Przed wejściem do herbaciarni znajduje się szyld z informacją o dostępnych miejscach.
Odpuściliśmy jednak, gdy przez okno zobaczyliśmy klimatycznie urządzoną salę do picia herbaty. Tradycyjne zdobienia, poduchy na podłodze i niskie stoliki sprawiły, że zakupiliśmy dostępne od ręki zestawy. Cena początkowo wydała nam się całkowicie normalna (850 yen za matchę z uroczym mini deserkiem) za możliwość skosztowania herbaty w takim miejscu.
Niestety, gdy po zamówieniu skierowaliśmy się w stronę budynku, obsługa nie pozwoliła nam wejść do środka. Musieliśmy zadowolić się stolikami na zewnątrz. Zwykle by nam to nie przeszkadzało, ale zakupiliśmy herbatę wyłącznie dla doświadczenia wypicia jej w klimatycznej salce. Z rozgoryczeniem siorpaliśmy równie gorzką matchę i zjedliśmy niesmaczne deserki z fasoli.
Kazuemachi-Chayagai, czyli kolejna dzielnica gejsz
Następnie wybraliśmy się do kolejnej dzielnicy gejsz, czyli Kazuemachi-Chayagai. Spodobała nam się dużo bardziej niż Higashi Chaya District. Zupełnie niepodobna była również do Gion District w Kyoto, które zostało już opanowane przez przebranych w yukaty turystów. Tutaj dało się odczuć spokój, miejscami wręcz całkowitą ciszę. Niekiedy zmąconą jedynie stukotem chodaków, które przywdziewają gejsze oraz maiko.
Przez większość czasu nie było tutaj jednak żywej duszy. Spacerowaliśmy wąskimi uliczkami, chłonąc atmosferę miejsca. Drewniane elewacje budynków w kolorze jesiennej czerwieni ozdobione były jedynie białymi latarniami. Spomiędzy budynków wyłaniała się zieleń drzew. Nie było tu miejsca na zbędne malunki oraz szyldy. Świecąca się latarenka przez wejściem do herbaciarni czy restauracji była jedyną informacją dla przyjezdnych, że właściciel zaprasza do środka.
Mijaliśmy kolejne herbaciarnie, które w nocy zamieniają się w miejsca spotkań najbogatszych mieszkańców Kanazawy. Wciąż odprawiane są tutaj ceremonie, na które turyści mają wstęp jedynie za okazaniem specjalnej przepustki i za odpowiednią kwotą. Mamy wrażenie, że w dzielnicy zatrzymał się czas. Wrócimy tu wieczorem raz jeszcze, w ciemności rozświetlonej jedynie blaskiem latarni poczujemy się jak na planie filmowym.
Autentyczna Kanazawa, czyli spotkanie z gejszą
Czasami najpiękniejsze wspomnienia stanowią sytuacje całkowicie przypadkowe, a najlepszą pamiątką z podróży może okazać się kawałek błyszczącego papieru.
Przed wyjazdem do Japonii zrobiliśmy rzetelny research na temat zasad i zachowań, których powinniśmy przestrzegać. Wtedy też postanowiliśmy, że będziemy bardzo uważać na to, gdzie robimy zdjęcia. I że na żadnym z nich nie znajdzie się gejsza lub maiko. Staraliśmy się nawet nie patrzeć, gdy nerwowym krokiem przebiegały one między herbaciarniami. Widząc smutne nagrania w internecie i tłum turystów nagrywających te kobiety z ukrycia na zatłoczonych ulicach, nie mieliśmy wątpliwości, że nie chcemy się przyczyniać do sytuacji, która ma aktualnie miejsce w Kyoto.
W Kazuemachi-Chayagai robiliśmy sobie zdjęcia w wąskiej uliczce, gdy usłyszeliśmy stukot drewniaków zbliżających się w naszą stronę. Zrobiło nam się gorąco i szybko zaczęliśmy przeglądać zrobione ujęcia. Obawialiśmy się, że przypadkowo złamaliśmy naszą główną zasadę. Biegnąca do nas gejsza na pewno pomyślała, że bawimy się w paparazzi i poczuła się niekomfortowo w swojej spokojnej okolicy.
Ona natomiast przywitała się z uśmiechem. Po czym teatralnymi gestami, z najbardziej uroczą mimiką, jaką można sobie wyobrazić, angielskimi półsłówkami zaczęła tłumaczyć Kamilowi, że potrzebuje pomocy. Zaprowadziła nas do herbaciarni i poprosiła o powieszenie lampionów nad wejściem, gdzie nie była w stanie sięgnąć.
Wymieniliśmy uprzejmości i mieliśmy już odchodzić, gdy znów odwróciła się w naszą stronę i z entuzjazmem spytała, czy chcemy zdjęcie. Nieśmiało pokiwałam głową, po czym zaprosiła mnie do sobie. Miałam wypieki, jakbym właśnie spotkała celebrytkę. Po kilku podziękowaniach i ukłonach do pasa wyciągnęła z saszetki małe błyszczące karteczki i powiedziała, że znajduje się na nich jej imię.
Ta wizytówka to tak zwana senjafuda. Jest formą podziękowania i szacunku ze strony gejszy. Dla nas stanowi najcudowniejszą pamiątkę z Japonii. Z najbardziej autentycznego doświadczenia, jakie nas tam spotkało.
Świątynia Ninja – Kanazawa mistrzem japońskiej sztuki obronnej
Ostatnią atrakcją na naszej trasie była Myoryuji Temple, powszechnie znana pod nazwą Ninja Temple. Świątynia nie ma co prawda nic wspólnego z prawdziwymi ninja, ale nazwa przyjęła się bardzo dobrze i skutecznie zachęca turystów do odwiedzin. Byliśmy dość sceptycznie nastawieni do płacenia 1200 yen (osoba) za wejście do Świątyni, ale ledwo zdążyliśmy na ostatni rzut odwiedzających, dlatego bez większego zastanowienia zapisaliśmy się na listę.
W środku nie można robić zdjęć. Musicie jednak uwierzyć, że był to dla mnie jeden z highlightów pobytu w Kanazawie. Zwiedzać możemy jedynie z grupą, prowadzeni przez przewodnika. Dostaliśmy segregatory z angielskim tłumaczeniem poruszanych zagadnień, bo spacer dostępny jest jedynie w języku japońskim. Co prawda odnieśliśmy wrażenie, że słów wypowiedzianych było dużo więcej niż przetłumaczonych, ale nie przeszkadzało nam to aż tak bardzo.
Cała świątynia wypełniona jest pewnego rodzaju pułapkami oraz ukrytymi przejściami. Zobaczyliśmy pomysłowo wykonane zapadnie, niewidoczne z zewnątrz pokoje i całe piętra budynku. Schody prowadzące do donikąd, trasy do szybkiej ucieczki, a nawet pomieszczenie do harakiri, czyli rytualnego samobójstwa. Na nas budynek zrobił ogromne wrażenie i jest idealnym przykładem japońskiej sztuki obronnej.
Opustoszała Kanazawa, czyli targ Omicho
Teoretycznie do zwiedzania pozostał nam jeszcze targ jedzeniowy (Omichi Market), gdzie podobno można skosztować lokalnych specjałów rybnych. Jednak o godzinie 16:30 był już całkowicie opustoszały. Jedynie nieliczni turyści przyszli obejść się smakiem, równie rozczarowani i głodni jak my.
Postanowiliśmy pojechać do Mori Mori sushi, czyli kolejnej sieciówki z sushi na talerzyki. Wystaliśmy w kolejce prawie godzinę, ale opłacało się. Sushi było dużo lepsze niż w Kura Sushi, które odwiedziliśmy w Osace. Przy okazji Kamil mógł spróbować węgorza, który był w całkiem korzystnej cenie. Doceniamy też darmową matchę!
Po kolacji zmęczeni zabraliśmy plecaki z hotelu i skierowaliśmy się w stronę dworca, gdzie czekał już na nas nocny autobus do Tokyo.
Byliście w Kanazawie? Czy według Was zasługuje ona na miano małego Kioto?
Zaobserwuj nas po więcej podróżniczych inspiracji i nie pomiń kolejnych wpisów. Dziękujemy!
Planujesz kolejny wyjazd? Jeżeli wpis okazał się przydatny i chciałbyś nas wesprzeć, dokonaj zakupu przez nasze linki afiliacyjne. Nie zapłacisz ani grosza więcej, a my otrzymamy niewielką prowizję.
Zarezerwuj hotel Booking | Kup bilet na transport 12Go |
Wyszukaj loty Kiwi | Zarezerwuj atrakcje GetYourGuide |
Kawaguchiko w 24h - wschód słońca nad górą Fuji • mangobackpack
[…] wcześniej dom samurajów w Kanazawie i nie mogliśmy powstrzymać się od porównań, gdy weszliśmy do wiekowego pokoju. Znajdował […]
Japonia na własną rękę. Praktyczne informacje przed wyjazdem • mangobackpack
[…] spacerując nocą zatłoczonymi ulicami Tokio, samotnie przemierzając tradycyjne uliczki w Kanazawie oraz odkrywając Kawaguchiko na rowerach w swoim tempie. Za nic nie zamieniłabym tej podróży na […]