Wycieczka do Amazonii – 4 dni w amazońskiej dżungli
Gęsty las deszczowy, krzyczące papugi i małpy, dzikie zwierzęta oraz wszechobecna zieleń. Wyprawa do amazońskiej dżungli była naszym marzeniem, które postanowiliśmy spełnić w Parku Narodowym niedaleko Iquitos w Peru. Wybraliśmy się na 4-dniową wycieczkę do płuc świata, zgłębiając niesamowitą przyrodę. Wycieczka do Amazonii okazała się naszym najlepszym doświadczeniem podczas podróży do Ameryki Południowej. Wpominając szalone małpki złodziejki, przerażające odgłosy i miliony świecących oczu podczas czarnych nocy, zaczynamy ronić łezki wzruszenia. I nie możemy się już doczekać, kiedy będziemy mogli tam wrócić.
Zaparz więc sobie kawę i usiądź wygodnie. Wycieczka do Amazonii to najdłuższy wpis na naszym blogu. Mogłabym opowiadać o tej historii godzinami. Z pisaniem okazało się podobnie.
W poście znajdują się linki afiliacyjne. Oznacza to, że jeżeli zakupisz wycieczkę, lot lub nocleg z mojego polecenia, otrzymam za to niewielką prowizję. Ty nie dopłacasz ani grosza. Dziękuję za wsparcie, dzięki Tobie jestem w stanie opłacić bloga!
Spis Treści
Poszukujemy wycieczki do dżungli w Amazonii
Przed wyjazdem wiedzieliśmy jedno – wycieczka do Amazonii to nie będzie to tania zabawa. Ceny w internecie powalały na kolana. Chociaż mimo wszystko uważam, że takie przeżycie jest warte każdej ceny. Biura podróży, które stworzyły własne strony internetowe podawały cenę ok. 1300 soli za 2 noce. Taka sama kwota pojawiała się na zagranicznych blogach.
Z tego powodu wiedzieliśmy już, że nie możemy pozwolić sobie na wyjazd dłuższy niż 3 dni. Postanowiliśmy jednak wyjść na ulicę w Iquitos i popytać sprzedawców wycieczek, co mają do zaoferowania. A nóż uda nam się stargować o stówkę czy dwie. I okazało się to jednym z naszych najlepszych pomysłów.
Już w pierwszym biurze zaoferowali nam dużo niższą cenę za wycieczkę 4-dniową. Prawie dwukrotnie niższą, niż się spodziewaliśmy. Do tego przewodnik naciskał, abyśmy sprawdzili ich super oceny na Tripadvisor oraz kwotę na stronie internetowej. Zrobiliśmy to wszystko dopiero drugiego dnia, gdy już opłaciliśmy naszą rezerwację i szykowaliśmy się do drogi. Faktycznie, nie kłamał. Ile kosztowała nasza wycieczka do Amazonii? 725 soli za osobę, po drobnym stargowaniu (serio drobnym, nie jesteśmy w tym najlepsi). W cenie było już wszystko – noclegi, posiłki, transport oraz przewodnik.
Wycieczka do Amazonii – dzień pierwszy
Kierowca podjechał pod nasz hostel równo o 8:00 rano, aby zabrać nas z Iquitos do miasteczka Nauta. Na miejsce dojechaliśmy po 3 godzinach i przenieśliśmy się do łodzi, którą mieliśmy dotrzeć bezpośrednio do miejsca zakwaterowania w głębi Parque National de Pacaya Samiria. Czyli najpopularniejszego rezerwatu w peruwiańskiej dżungli, gdzie zmierza większość grup wycieczkowych
Zabraliśmy na naszą barkę wszystko, czego potrzebowaliśmy na 4 dni. Wyruszyliśmy obładowani w platany, warzywa, jaja i mięso. Ryby będziemy już łowić na miejscu.
Hej, małpko złodziejko!
W pewnym momencie przewodnik zatrzymał łódź i powiedział, żebyśmy stanęli pod przybrzeżnym drzewem. Następnie zaczął wydawać w jego stronę odgłosy cmokania. Udało mu się przywołać dwie całkiem spore małpy. Z zainteresowaniem zeszły na dół, przyglądając się ludzkim gościom. Prawdopodobnie przyzwyczajone do łapówek od grup wycieczkowych.
Niepocieszone z braku prezentów, postanowiły obsłużyć się same. Pewny siebie samiec dalej zabawiał nieświadomych ludzi, podczas gdy jego przebiegła partnerka wskoczyła na pokład łodzi. Przeszła po nim, węsząc za smakołykami. Po czym wypiła (dosłownie!) jedno z surowych jaj i rzuciła skorupką przed siebie. Następnie odnalazła kiść platanów (takich peruwiańskich bananów) na dziobie i bez pośpiechu wybrała sobie najlepszy okaz.
W kolejnych dniach gatunek ten zaczęliśmy nazywać małpki złodziejki, bo nie był to odosobniony przypadek. Podobno schemat działania zawsze jest ten sam. Facet zabawia, kobieta kradnie. Przebiegłe te małpiątka.
Nie umiemy docenić peruwiańskiej kuchni
Przyjechaliśmy do naszego miejsca zakwaterowania w samą porę na obiad. Nie spodziewaliśmy się jednak cudów w środku dżungli. Tym bardziej, że całe jedzenie przypłynęło łódką razem z nami.
Tymczasem przewodnik podał na stół dziwnie wyglądające czerwone mięso. Kamil spróbował przeżuć żylasty kęs, po czym odłożył go na talerz. Tak samo, jak cała reszta osób na mięsnej diecie. To był chyba pierwszy raz, gdy ludzie zazdrościli mi duszonych warzyw. Chociaż nie ostatni podczas tej wycieczki.
Po skończonym obiedzie do jadalni wpadł Peruwiańczyk, który omiótł wzrokiem stół z kilkoma ledwie uczkniętymi kawałkami mięsa. Zaśmiał się i powiedział, że cecina to tradycyjny przysmak w Peru. Po czym wziął talerz do siebie i zjadł większość. My natomiast zanotowaliśmy, aby nigdy nie zamówić tego przypadkiem w knajpie.
Wieczorny rejs i kąpiel z delfinami w Amazonce
Po obiedzie wybraliśmy się na naszą pierwszą wycieczkę. Zaraz przed zachodem słońca wskoczyliśmy do łódki, w której mieliśmy spędzić w najbliższych dniach sporo czasu. Przewodnik (od teraz nazywany będzie w tekście po imieniu, czyli Ricky) zabrał nas w miejsce, gdzie wieczorową porą wyskakują z wody rzeczne delfiny. W Amazonii występują ich dwa rodzaje – szare oraz wyjątkowe różowe. Już po około 30 minutach drogi usłyszeliśmy pierwsze okrzyki radości.
I tak minęła nam kolejna godzina, podczas wspaniałego zachodu słońca. Kolejne osoby wykrzykiwały swoje:
– „Tam jest jeden! Patrzcie, różowy!„
Wszyscy wtórowaliśmy, piszcząc jak dzieci na widok delfinów wynurzających się z wody, aby nabrać powietrza.
I chociaż delifinów nie było aż tak dużo, a woda nie była najczystsza, to było coś magicznego w wieczornej kąpieli w największej rzece świata. Przewodnik zatrzymał więc łódź w miejscu, z którego najlepiej było widać rozległy zachód słońca i pozwolił wyskoczyć za burtę. Woda była gorąca, niemal tak samo jak powietrze. Muliste podłoże nie zachęcało do stawiania kroków. To jednak nie miało znaczenia. Byliśmy w środku Amazonii, w największym lesie deszczowym świata. Obserwowaliśmy skaczące delfiny, a ciepła woda muskała naszą skórę.
Spacer w ciemności
Na tę atrakcję czekaliśmy najbardziej. Zaraz po zachodzie słońca, gdy czerwono-żółte słońce schowało się już za horyzontem i niebo otuliła ciemność, wzięliśmy w dłoń latarki i wybraliśmy się na nocny spacer do lasu deszczowego.
Ricky starał się poruszać w ciszy, aby nie spłoszyć zwierząt, które chciał nam pokazać. Staraliśmy się więc chodzić równie cicho, nasłuchując odgłosów przyrody. Musicie wiedzieć, że w nocy wszystko brzmi jakby inaczej. Niezliczone ilości owadów budzą się, a większe zwierzęta ruszają na polowanie. I gdyby nie światło latarki, to nie widzielibyśmy dosłownie niczego, poza kilkoma świecącymi kropkami. Czyli oczami zwierzaków, które przyglądały się nam z oddali.
Na pierwsze „bingo” nie musieliśmy długo czekać. Ricky wskazał na drzewo i pokazał nam małego skorpiona, który leżał na gałęziach. I choć nie wyglądał zbyt groźnie, jego ukąszenie mogło spowodować dość długotrwały w skutkach paraliż ciała. Odsunęliśmy się wszyscy od znaleziska, modląc się, by jednak nie spotykać ich więcej na drodze.
Pierwsza tarantula w Amazonii
Ruszyliśmy dalej w ciemność, aby zobaczyć więcej żyjątek. Mijaliśmy rozmaite pomniejsze pająki. Ricky zapewniał nas, że żaden nas nie zabije, ale i tak woleliśmy trzymać się z daleka.
W końcu wskazał na drzewo z cichym pomrukiem podekscytowania. Znalazł to czego szukał. Na pniu leżała wielka gruba tarantula. Jej tułów delikatnie mienił się na różowy kolor, stąd niezbyt kreatywna nazwa – tarantula różowa. Przewodnik zdawał się być zachwycony. Ponoć jest to najładniejszy gatunek występujący w Amazonii. Jednocześnie jeden z bardziej płochliwych, dlatego mieliśmy się nie zbliżać. Nie jest to pająk niebezpieczny, ale każdy gwałtowny ruch może go wystraszyć. Lepiej nie próbować.
Wycieczka do Amazonii – dzień drugi
Pierwszy wschód słońca podczas wycieczki do Amazonii
Wstaliśmy o nieludzkiej porze (ok. 4:30), aby zebrać się na wschód słońca. Więc zmęczeni, ale podekscytowani, wdrapaliśmy się na naszą łódkę i zaczęliśmy płynąć w kierunku miejsca, gdzie wczoraj napotkaliśmy delfiny. Chociaż niebo było delikatnie zachmurzone, to widok był obłędny. Niebo czerwono-różowe, otwarta przestrzeń. Wokół nas nikogo, jedynie miliony ptaków na okolicznych drzewach. Spokojna Amazonka i odbijające się w jej tafli słońce. Zdecydowanie było warto wstać. I przeczekać 3 godziny burczącego brzucha.
Przewodnik pokazywał nam kolejne gatunki ptaków, które budziły się do życia. Najczęściej spotykaliśmy takie duże z rudą główką. Nauczyliśmy się je rozpoznawać, stały się naszym symbolem Amazonii. Niestety nie udało nam się spotkać papug, ani tukanów. Na szczęście w dżungli najpiękniejsze jest to, że nigdy nie wiesz, co danego dnia napotkasz. Dlatego zawsze jest pretekst, żeby wrócić.
Śniadanie nas zaskoczyło – czy naprawdę jesteśmy w dżungli?
Wróciliśmy na śniadanie i zszokowani spojrzeliśmy na stół. Spodziewaliśmy się bardzo prostej kuchni, niemal polowej. Otrzymaliśmy omlety, mnóstwo warzyw i pieczywo. Posiłek lepszy niż w większości knajp, które odwiedziliśmy do tej pory w Ameryce Południowej.
Najedzeni, rozłożyliśmy się na hamakach w oczekiwaniu na kolejną atrakcję. Mieliśmy kilka godzin na odpoczynek przed spacerem po dżungli. Na szczęście naszą lodge okazał się naprawdę przyjemny i miło było spędzać w nim czas wolny. Plotkowaliśmy w naszej 5-osobowej grupie, popijając kawę, lub czytaliśmy książki. Otoczeni przepięknym lasem deszczowym z wszystkimi jego odgłosami. Lubimy miejsca, gdzie możemy na kilka dni odciąć się od internetu i cieszyć przyrodą.
Popołudniowy trekking w Amazońskiej dżungli
Po raz kolejny wskoczyliśmy w kalosze i ruszyliśmy na pieszą wycieczkę po lesie deszczowym. Podekscytowani, rozglądaliśmy się na wszystkie strony w poszukiwaniu zwierząt. Co prawda ich największa aktywność przypada na noc. Jednak wciąż mieliśmy szansę zobaczyć małpki oraz kolorowe ary.
Przewodnik wykorzystał ten spacer, aby opowiedzieć nam o roślinach znajdujących się w amazońskiej dżungli. Tłumaczył nam, które służą jako lekarsko na kaszel czy gorączkę. A także jak stworzyć lek na potencję oraz środek antykoncepcyjny. Chociaż przyjmowaliśmy to wszystko z przymrużeniem oka, to ludzie żyjący w okolicznych wioskach podchodzą do tematu ziołolecznictwa bardzo poważnie. Medycyna naturalna jest tutaj na wysokim poziomie i nic nie wskazuje na to, że jej popularność zmaleje z biegiem czasu. Szaman jest wciąż pierwszą osobą kontaktową w przypadku choroby.
Trochę bolesne to doświadczenie
Przewodnik pokazał nam również korzeń, którego lokalni ludzie używają do wzbogacania alkoholu. Podobno rozgrzewa do tego stopnia, że zwiększa popęd seksualny. Tego nie sprawdzaliśmy, ale wzięliśmy udział w innym eksperymencie. Włożyliśmy kawałek kory w zagłębienie pod łokciem i czekaliśmy, aż pod wpływem ciepła zacznie działać. Po 10 sekundach czuliśmy, jakby ktoś nam przypalał rękę żywym ogniem.
Podczas całego tego pokazu roślin nie mogliśmy opędzić się od komarów. Przewodnik stwierdził więc, że również na to coś się znajdzie. Zaprowadził nas do drzewa z termitami i kazał Kamilowi przyłożyć rękę. Dość sceptycznie przytulił on więc dłoń do drzewa i pozwolił małym robaczkom się na niej rozprzestrzenić. Do momentu, gdy mikro ugryzienia zaczęły dość znacząco boleć. Ricky powiedział, że wystarczy rozsmarować robaczki na ciele. Ponoć działają jak naturalny repelent na komary.
Jest coś do jedzenia w tej Amazonii?
Przedstawił również inne zastosowanie termitów. Bardziej kulinarne. Po prostu zlizał robaczki ze swojej ręki. W ślad za nim zrobiliśmy to wszyscy, próbując czerwonych kropeczek o smaku świeżego drewna. Cóż, zawsze jakieś nowe doświadczenie.
Jeżeli komuś było mało gastronomicznych wrażeń, to przy pobliskim drzewie mógł skusić się na kolejny przysmak. Czyli białego, tłustego robala wielkości wskazującego palca. Podobno są tak smaczne, że sprzedaje się je w peruwiańskich miastach jako przekąskę. Mi wystarczyło, że Kamil wziął tę ruszającą się grubą glizdę do ust. I do dziś nie wiem, czy mu wierzyć. Bo podobno w smaku przypominała kokos.
Mała lekcja survivalu
Na zakończenie mieliśmy mały pokaz survivalu. Ricky pokazał nam korzeń, z którego można napić się wody. Odciął górną część, aby sprawdzić, czy ta konkretnie roślina jest zdatna do picia. Podobno czerwone zabarwienie świadczy o toksyczności. Staraliśmy się nie myśleć o tym, że akurat te, które nam podał, miały czerwoną obwolutkę. A może to był żart? Chyba tak, bo jeszcze żyjemy.
Urocza rodzina leniwców!
Wracaliśmy już do obozu, gdy coś na drzewie przykuło uwagę Rickiego. Uciszył nas szybkim gestem i wskazał na gałąź, gdzie leżał puchaty leniwiec. Głaszcząc się po brzuchu i osłaniając łapą… swoje dziecko. Obserwowaliśmy przez chwilę zmęczoną mamę, która nic sobie nie robiła z naszej obecności. Ricky był zachwycony swoim znaleziskiem, bo podobno spotkanie takiej rodzinki zdarza się bardzo rzadko.
Wracamy do naszego lodge w dżungli
Czekaliśmy na obiad, podziwiając wielkie niebieskie motyle fruwające po stołówce. I ciekawskie jaszczurki, które szukały pod stołem resztek jedzenia. Za oknem widzieliśmy gęstą dżunglę oraz bawiące się w niej dzieci. Mieszkańcy od najmłodszych lat przyzwyczajani są do spędzania czasu w selvie. Niestraszne im już zwierzęta, a maczetą obchodzą się pewnie, niczym kuchennym nożem.
Wieczorne poszukiwanie szamana oraz kajmanów
Dzisiejszy plan zakładał rejs w poszukiwaniu kajmanów. Jednak jeden z uczestników wycieczki postanowił wziąć udział w rytuale ayahuasca, który był fakultatywnym punktem programu. W tym celu musieliśmy popłynąć do wioski, gdzie zamieszkiwał szaman. I poprosić go o poprowadzenie ceremonii. Mieliśmy więc okazję zobaczyć, jak żyją ludzie w środku Amazońskiej dżungli.
Co to jest Ayahuaska?
Dla niewtajemniczonych: Ayahuaska polega na „wędrówce w głąb swojej duszy, po zażyciu specjalnego lekarstwa”. Na lek w formie napoju składa się specjalna mieszanka halucynogennych oraz psychoaktywnych roślin, znajdujących się w amazońskiej selwie. Cała ceremonia odbywa się w towarzystwie szamana, który prowadzi zainteresowanego przez kolejne etapy. Oraz co jakiś czas podaje porcję napoju. Szaman pali również specjalny rodzaj tytoniu, wypełniając „oczyszczającym” dymem małe pomieszczenie. W tle gra muzyka, a wszystko dzieje się w całkowitej ciemności. Przerywanej jedynie regularnymi wizytami w toalecie, w celu zwymiotowania napoju. Przyjmujący rytuał doświadcza wizji, które pomagają mu lepiej zrozumieć siebie oraz swoje problemy.
My nigdy nie braliśmy udziału w ceremonii Ayahuasca, ponieważ jesteśmy bardzo sceptyczni wobec wszelkich substancji psychoaktywnych. Jednak jeżeli temat Cię zainteresował, to podrzucamy artykuły o tym, czym dokładnie jest ayahuasca oraz jak wygląda ceremonia Ayahuasca. Pamiętaj jednak, aby przed podjęciem decyzji o turystyce w tym celu (która w Peru jest bardzo popularna) poczytać informacje w wielu różnych źródłach. To nie jest taka prosta zabawa.
Całkiem ładna ta wioska
Wysiedliśmy z łódki i zaczęliśmy 15-minutowy spacer przez pola, by dostać się do wioski. Mieszkające tutaj dzieci codziennie muszą pokonać tę drogę, a następnie łódką popłynąć do innej wioski, gdzie znajduje się szkoła. Zazwyczaj najstarsze dziecko przejmuje rolę kapitana, a młodsze dzieci leniwie wygrzewają się na zbutwiałych deskach.
Dotarliśmy do wioski, która wydawała się wyjątkowo zadbana. Nie było tu śladu śmieci, które piętrzyły się na ulicach Iquitos. Zamiast tego mijaliśmy kolejne drewniane domki, które wyglądały jak świeżo zbudowane. Na samym środku placu znajdował się gigantyczny i nowoczesny instytut Ayahuasca, zbudowany dla bogatszych turystów z USA. Lokalsi nie oponowali przed jego budową, ponieważ zapewnia on pracę wszystkim mieszkańcom. Dzięki temu mogą żyć oni na całkiem przyzwoitym poziomie.
Naszym szamanem okazał się dość wiekowy Pan o najmniej stereotypowym wyglądzie, jakiego można się było spodziewać. Potargane włosy oraz strój godny osoby bezdomnej, bose stopy i brudne dłonie, w których trzymał smartfon. Na którym migały tiktoki z młodymi dziewczynami, co w Ameryce Południowej przestało nas już dziwić. Porozmawiał z Rickim w języku Keczua, który jest tutaj znacznie popularniejszy niż hiszpański. I niezbyt chętnie zgodził się przyjechać dziś w nocy.
Poszukujemy kajmanów i łapiemy pajączki
Gdy udało im się uzgodnić wszystkie szczegóły, zaczęło zmierzchać. Dlatego Ricky postanowił zabrać nas na nocny rejs w poszukiwaniu kajmanów. Takich amazońskich małych krokodyli. Żyją one z dala od skupisk ludzkich, w pobliżu przybrzeżnych mokradeł. Dlatego wypłynęliśmy w kierunku jednego z takich miejsc.
Co oznaczało, że musieliśmy przedrzeć się przez cieśninę. Niestety łódka nie wytrzymała naszego obciążenia, raz po raz grzęznąc w błocie. Musieliśmy wysiąść, aby Ricky mógł odepchnąć ją od dna. Wdrapaliśmy się na skarpę, żeby przejść wzdłuż pola z wysoką trzciną. W całkowitej ciemności przedzieraliśmy się przez wilgotne trawy, sięgające nam do pasa. Staraliśmy się przy tym nie zwracać uwagi na miliony pajączków, które przyczepiały nam się do spodni.
Weszliśmy z powrotem do łódki i zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nie musieliśmy zabierać tych pajączków ze sobą. Zrzuciliśmy je przypadkowo z traw wprost na pokład. Z delikatnym obrzydzeniem usiedliśmy z powrotem. Na szczęście w ciemności nie musieliśmy tego oglądać.
Płynęliśmy dalej, a Ricky świecił latarką na wybrzeże, by wypatrzeć kajmany. W słabym świetle widoczne były wyłącznie ich oczy, które świeciły się na czerwono. Zagęszczenie czerwonych kropeczek powoli się zwiększało. W końcu Ricky, bez żadnego ostrzeżenia, susem skoczył do wody. I wrócił na łódkę z malutkim kajmanem w dłoni. Pokazał nam jak wygląda i wyjaśnił, że to jeszcze młody osobnik. Od głowy do ogona mierzył zaledwie 30 centymetrów. Po kilku minutach wrzucił go z powrotem do wody, a kajman opadł w dół bez żadnego ruchu. Przestraszeni, że coś mu się stało, spytaliśmy, czy jeszcze żyje. Ricky roześmiał się i powiedział, że to typowa reakcja. W geście obronnym kajman zanurza się w wodzie, niczym wypełniony kamieniami.
Wycieczka do Amazonii – dzień trzeci
Obudziliśmy się podekscytowani na myśl o nadchodzącym biwaku. Prosiliśmy o niego juz pierwszego dnia. I chociaż Ricky wciąż nie wydawał się zachwycony tym pomysłem, to nie daliśmy za wygraną. Byliśmy o krok od spełnienia marzenia o spędzeniu nocy w namiocie, w środku dżungli. Bardzo się cieszymy, że Ricky się ugiął, bo było to jedno z najlepszych podróżniczych doświadczeń. Co prawda w biurach podróży przekonują, że lodge w dżungli jest wystarczający do przeżycia dzikiego doświadczenia. Jednak chcieliśmy być otoczeni dżunglą tak naprawdę. Oddzieleni od niej jedynie cienką ścianą namiotu. Nasza wycieczka do Amazonii nie byłaby pełna bez nocy spędzonej pod namiotem.
Poranne łowienie piranii na obiad
Zanim jednak wyruszyliśmy do dżungli, mieliśmy przed sobą ostatnią atrakcję w grupie. Czyli łowienie piranii w Amazonce. Znów zapakowaliśmy się do naszej wysłużonej łódki i wybraliśmy miejsce, gdzie podobno ryby biorą całkiem nieźle.
Każdy otrzymał prowizoryczną wędkę, zrobioną z patyka i kawałka żyłki. Natomiast przynętą były… kawałki skóry z kurczaka. W końcu celem były piranie. Ricky poinstruował, jak najlepiej je łapać. Należało wzniecić wodę, aby wypatrzyły one szamoczącą się ofiarę. Absolutnie nie można było wkładać do wody dłoni, jeżeli były one skaleczone. Pirania atakuje, gdy wyczuje świeżą krew. Można się wtedy pożegnać z palcem.
Po kilku godzinach mieliśmy pełne wiaderko malutkich piranii, które szczerzyły zęby oraz kilka innych ryb. Między innymi catfish z długimi wąsami. Przy której ściąganiu z haczyka trzeba być wyjątkowo ostrożnym, bo jej tułów jest toksyczny.
Łowienie trzeba było zakończyć odrobinę wcześniej, ponieważ straciliśmy większość przynęty. Zaopiekowała się nią małpa złodziejka, którą poznaliśmy pierwszego dnia podróży. Wskoczyła z impetem na łódkę i przeszła po kolanach jednego z chłopaków. Po czym zabrała torebkę z przynętą i wskoczyła z nią na drzewo. To było tyle z łowienia.
Obiad złowiony smakuje lepiej
Na lunch kucharz przygotował cały talerz smażonych rybek, które złowiliśmy rano. Kamil jadł już wcześniej piranię w Iquitos, ale podobno nie umywała się do tej samodzielnie złowionej.
Po lunchu schowaliśmy wszystkie niepotrzebne rzeczy w foliówki i przygotowaliśmy małe plecaki do drogi. Przewodnik przygotował półprodukty na kolację i sprzęt obozowy. Jeszcze kilka razy przypomniał nam, że powinniśmy przygotować się na mocną niewygodę. Oraz zawinąć z łóżka kocyk, bo agencja nie załatwiła żadnej karimaty. To nas jednak nie powstrzymało.
Noc w namiocie w środku dżungli – dzika Amazonia
Około godziny 16:00 wyruszyliśmy (tylko nad dwoje) z dwójką przewodników w rejs. Tym razem płynęliśmy w zupełnie inne miejsce, więc mogliśmy obserwować jak zmieniają się drzewa, natura staje się bardziej dzika, a odległość od osad coraz większa. Płynęliśmy podczas zachodu słońca, szukając polany, gdzie możemy się rozbić. W końcu zapadła noc, więc uzbrojeni w czołówki wyczołgaliśmy się z łodki w celu wybadania teren. Podejście w górę było strome i wilgotne, przez co kilkukrotnie prawie spadłam do rzeki. W ciemności wyglądało to jeszcze gorzej, ratowały nas jedynie splątane korzenie przy brzegu.
Ślady jaguara – to będzie długa noc
Dotarliśmy do polany w lesie, która mogła posłużyć za obóz i poszliśmy na zwiad. Od razu natknęliśmy się na coś, czego przewodnicy zdecydowanie nie chcieli zobaczyć. Spojrzeliśmy na świeżo zrobione ślady łap na ścieżce. Duże i idealnie wyrysowane ślady jagura kierujące się z naszej polanki wgłąb lasu.
– „Musimy rozpalić ognisko. I Wy śpicie w środkowym namiocie. Będziemy osłaniać Was z obu stron. Wracamy jutro z samego rana.” – powiedział bezdyskusyjnie Ricky, starając się nie okazać zdenerwowania na twarzy.
Jeden z przewodników szybko zabrał się za rozłożenie prowizorycznego namiotu, czyli plandeki i konstrukcji z patyków, którą nakrył moskitierą na komary.
Królestwo owadów
Zabraliśmy się za zbieranie drewna na opał. Na szczęście w porze suchej nie było to aż takie trudne, suche drewno leżało niemalże wszędzie. Sięgaliśmy po chrust i świecąc latarką widzieliśmy na każdej gałęzi dziesiątki małych pajączków oraz innych owadów. Musiałam całą swoją uwagę skupić na tym, że przecież marzyłam o tej nocy. I starając się pokonać arachnofobię, łapałam kolejne gałęzie w czarne kropki.
– „A ten jest niebezpieczny?” – Zaświeciłam latarką w stronę większego pająka, który leżał na przygotowanym już drewnie.
– „Ej! nie wszystko w Amazonii jest niebezpieczne… ale ten akurat tak.” – Ricky zaśmiał się i wrócił do rozkładania namiotu.
Odsunęłam się z obrzydzeniem i starałam się nie zwracać uwagi na tysiące innych insektów, które nas otaczały. W końcu to też jest natura. Dzięki nim teoretycznie jest również mniej komarów. Co nie przeszkodzi mi wrócić do domu z tyłkiem pogryzionym jak nigdy wcześniej. Na szczęście ugryzień nie będzie więcej niż wspomnień.
Zabrałam się za przygotowanie kolacji, podczas gdy chłopaki rozstawiali obóz. Prosty makaron z pomidorami i cebulą nigdy nie był tak smaczny, jak podczas tej czarnej nocy w otoczeniu dźwięków tysięcy zwierząt w lesie deszczowym. Które widzieliśmy jedynie w formie świecących kropeczek, czyli patrzących się na nas zewsząd oczu. Poszliśmy spać, zostawiając palące się ognisko. To musiało wystarczyć na naszego jaguara.
Wycieczka do Amazonii – dzień czwarty
Wbrew zapewnieniom przewodnika, wcale nie obudziły nas krzyczące małpy. Obudziliśmy się więc później niż planowaliśmy, obolali po nocy spędzonej na nierównym podłożu. Ricky czekał już na nas, sprzątając obozowisko. Z podekscytowaniem wskazał na ścieżkę, która prowadziła do naszego obozu.
– „Dobrze, że zostawiliśmy ogień na noc. Ktoś złożył nam wizytę„.
Dosłownie 3 metry od naszego namiotu, w miękkim błocie pojawiły się świeże ślady. Spojrzeliśmy na nie, próbując odtworzyć rozwój wydarzeń. Ciężko nam było uwierzyć, że jaguar postanowił zrobić sobie spacer w pobliżu naszego obozu. I nikt tego nie usłyszał. W pewnym momencie mieliśmy nawet wrażenie, że ktoś nas wkręca. Taka bardziej dzika przygoda w dżungli.
Gonienie jaguara – coś ty kotku jadł?
Ricky zmienił jednak plany odnośnie szybkiego powrotu do hostelu. Zamiast tego wybraliśmy się na spacer po tej mniej uczęszczanej części Amazonii. Spacer śladami dużego kotka.
Przedzieraliśmy się przez kolejne chaszcze, a młodszy przewodnik torował nam drogę maczetą. Otaczał nas gęsty las deszczowy, bez wyznaczonej ścieżki. Przechodziliśmy przez bagna oraz zbutwiałe konary. Wokół nas latały gigantyczne motyle, a przewodnik pokazywał nam toksyczne gąsienice, z których te motyle powstały. Podkreślał przy tym, jak wiele przeciwności muszą pokonać, aby dorosnąć i stać się piękne na te kilka dni.
Czym pachnie amazońska dżungla?
Cały czas pilnowaliśmy śladów, które były dobrze widoczne pod naszymi stopami. W pewnym momencie Ricky zatrzymał się i z podekscytowaniem kazał nam wciągnąć powietrze.
– „Czujecie to? Nasz kot obsikał niedawno to drzewo„.
Wciągnęliśmy w nosy zapach kociej kuwety, 10-krotnie mocniejszy niż znany nam z domu. I chyba w tym momencie uświadomiliśmy sobie, że to nie żart. Naprawdę tropimy jaguara w Amazońskiej dżungli. A on staje się coraz bardziej realny. Zaczęliśmy zastanawiać się nad możliwymi scenariuszami tej sytuacji. Co jeżeli faktycznie go spotkamy? Ricky mówił, że udało mu się zobaczyć jaguara jedynie 2 razy w życiu. I niestety był wtedy zmuszony do oddania strzału.
Szukamy kociego obiadu
Zapewnił nas jednak, że szukamy jedynie miejsca żerowania kota lub samej zdobyczy, na którą polował. Podobno jaguar jest w stanie iść wiele godzin na upatrzoną zwierzyną. Nasz spacer trwał juz godzinę i stawaliśmy się coraz bardziej zmęczeni. Las natomiast stawał się coraz bardziej milczący.
– „Jaguar to król dżungli. Płoszy wszystkie ptaki i mniejsze zwierzęta w okolicy. Dlatego jest tak cicho.” – powiedział Ricky, po czym wskazał na ścieżkę, gdzie pojawiły się nowe ślady. Świni z dżungli, czyli Pekari. A właściwie całego ich stada, bo odcisków były dziesiątki. Wiedzieliśmy już, co tak zainteresowało naszego kota. Coraz bardziej zagłębialiśmy się w dzikiej dżungli. Tego dnia czuliśmy się jak aktorzy filmu przyrodniczego.
Niestety wkrótce ślady zanikły, a my zgubiliśmy swój trop. Musieliśmy zawrócić, chociaż nie udało nam się zobaczyć resztek biednej Pekari. Wystarczała nam jednak jedynie ta świadomość, że byliśmy o krok od zobaczenia jaguara. Może nawet lepiej, że nam się nie udało. Wolałam jednak dożyć następnego dnia.
Amazoński plac zabaw
Zapakowaliśmy się z całym sprzętem na naszą łódkę, którą Ricky miał nas zabrać w ostatnie miejsce. Zacumowaliśmy w równie opuszczonym miejscu, co w nocy i staraliśmy się wspiąć do góry, ryzykując kąpielą w Amazonce. Wyszliśmy na sporą polanę, z najstarszymi drzewami w tej części dżungli. Niektóre miały po 300 lat.
Ricky stwierdził, że chciał zabrać Kamila na plac zabaw. Po czym zademonstrował, jak wspina się po skręconych korzeniach. Wszystkie drzewa zdawały się ze sobą splatać, tworząc gigantyczną konstrukcję. Podobno jest to gatunek pasożytniczy, który dawno temu porósł znajdujące się tutaj drzewa. Po których nie ma już śladu, poza pustymi przestrzeniami w plątaninie gałęzi.
Kamil wykorzystał okazję i wspiął się na najwyższe z drzew, skąd miał widok na całą okolicę. Po czym zjechał w dół po lianie. Idealnie zakończenie pobytu w dżungli.
Wycieczka do Amazonii – FAQ
Czy można zwiedzić dżunglę Amazońską bez przewodnika?
Niestety nie jest możliwe zwiedzenie dżungli amazońskiej bez przewodnika. I jednocześnie jest to jedna z tych wycieczek, wśród których widzę głęboki sens wyjazdu w zorganizowanej grupie. Mimo że zazwyczaj jestem zwolenniczką robienia wszystkiego na własną rękę.
Przede wszystkim trzeba pamiętać, że jesteśmy w środku lasu deszczowego, gdzie zwierzęta nie są tak przyjazne jak w Borze Tucholskim. I przeciętny turysta z Europy nie ma bladego pojęcia, jak powinien postąpić w przypadku spotkania nieznanego osobnika. A już szczególnie, gdy nie zna nawet jego nazwy.
Podczas naszej wizyty w Selwie spotkaliśmy jadowite pająki. Osę o dużo mówiącej nazwie tarantula killer i mrówki bullet ants, czyli dwa owady z najboleśniejszym jadem na świecie. Skorpiony, które były w stanie sparaliżować człowieka oraz toksyczne drzewa, których dotknięcie powodowało uczucie palonej skóry. Nie mówiąc już o możliwości napotkania jaguara czy pumy. Chyba nie muszę mówić, że obecność przewodnika, który wychował się w pobliżu selvy, może zwyczajnie uratować nam życie.
Ile kosztuje wycieczka do Amazonii?
Ceny w internecie wahają się od 1400 do 2000zł za najpopularniejszy pakiet na 3 dni/2 noce. Jeżeli nie masz ściśle określonego czasu na pobyt w Iquitos, to polecam kupienie wycieczki na miejscu. Cena będzie nawet połowę mniejsza. My za wycieczkę do dżungli na 4 dni/3 noce zapłaciliśmy niecałe 900zł za osobę. Po małej negocjacji.
Gdzie będę spać podczas wycieczki do Amazonii?
Większość wycieczek posiada zakwaterowanie w formie lodge. Czyli drewnianych konstrukcji w środku dżungli. Zazwyczaj takie obiekty są całkiem zadbane i posiadają normalnie zamykane pokoje oraz łazienki. Nasza 5-osobowa grupa była zakwaterowana razem w jednym pokoju. Każdy miał do dyspozycji duże łóżko przykryte siatką na komary. Oprócz pokoju mieliśmy dostęp do części wspólnych, takich jak jadalnia i cześć wypoczynkowa z hamakami. Oraz toaleta z przyjazną tarantulą.
Wycieczka do Amazonii – ile osób jest w jednej grupie?
Ilość osób w grupie podczas wycieczki do Amazonii bardzo różni się od agencji, a przede wszystkim ceny. Większość wycieczek składa się z maksymalnie 6 osób, tak samo było w naszym wypadku. Jeżeli wolisz bardziej kameralne towarzystwo, prawdopodobnie wystarczy dopłacić. Nie zgadzaj się jednak na masowe wycieczki do , w których udział bierze 10 czy 15 osób. Przewodnik nie jest wtedy w stanie zapewnić każdemu odpowiedniej ilości uwagi.
Najlepsza wycieczka do Amazonii – jak wybrać agencję?
Najlepiej przygotuj listę punktów, które chcesz poruszyć podczas rozmowy w biurze podróży. Pamiętaj, że nie musisz zgadzać się na wszystkie ich warunki. Na liście powinna znaleźć się między innymi: lokalizacja, liczba osób w grupie, plan wycieczki, posiłki, języki przewodnika (jeżeli nie mówisz po hiszpańsku), oraz co jest wliczone w cenę. Sprawdź również opinie na Tripadvisor. Dobra agencja sama się nimi pochwali.
Co zabrać na wycieczkę do Amazonii?
Powinieneś dostać od agencji spis rzeczy, które musisz zabrać na wycieczkę do dżungli. Do małego plecaka spakuj na pewno: ubrania z długim rękawem i nogawką, repelent, olejek do opalania, latarkę i kosmetyczkę. Nie potrzebujesz dużo na te kilka dni, nadmiar rzeczy na pewno będziesz mógł zostawić w biurze podróży.
Czy warto pojechać na wycieczkę do Amazonii?
Zdecydowanie tak! Wycieczka do lasu deszczowego była naszym najlepszym przeżyciem podczas podróży do Ameryki Południowej. Towarzyszące nam podczas wyprawy emocje były niesamowite. Jestem pewna, że taka wycieczka będzie cudownym doświadczeniem dla każdego miłośnika przyrody.
Byłeś/aś na wycieczce w Amazonii? A może jest to Twoje marzenie? Lub masz jakieś pytania? Podziel się koniecznie swoimi wrażeniami w komentarzu! 🙂
Wybierasz się do Peru? Zobacz nasze pozostałe wpisy na temat atrakcji w tym kraju:
- Jak zorganizować trekking Salkantay na własną rękę?
- Kanion Colca na własną rękę bez namiotu
- Co robić na pustyni Huacachina?
Dotarłeś aż tutaj? Jest nam bardzo miło! Mogłabym jeszcze poprosić o obserwację na Instagramie? Dziękujemy!
Planujesz kolejny wyjazd? Jeżeli wpis okazał się przydatny i chciałbyś nas wesprzeć, dokonaj zakupu przez nasze linki afiliacyjne. Nie zapłacisz ani grosza więcej, a my otrzymamy niewielką prowizję.
Zarezerwuj hotel Booking | Kup bilet na transport 12Go |
Wyszukaj loty Kiwi | Zarezerwuj atrakcje GetYourGuide |
Ceny w Peru - czy w Peru jest drogo? Ile wydaliśmy na podróż
[…] podróż rozpoczęliśmy w Iquitos w Amazonii, następnie Amazonką oraz busem przeprawiliśmy się do Limy. Stamtąd pojechaliśmy do miasteczka […]